Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 250.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wzorowym, kraj tak błogim, pogodę nawet tak cudną, iż tylko żyć, żyć a żyć i nasycać się pragnął.
— A zechcą, żebym z żoną żył — mówił do siebie — dlaczego nie? byle pozory były ocalone, a zresztą, co mi tam! od czegoż filozofia? Gdyby nawet coś i było! gdzie nie ma podobnych wypadków? anim ja pierwszy, ani ostatni. No, gdyby w istocie J. kr. Mość był w stosunkach, przecież to przyzwoiciej, niż gdy lada młokos... Vanitas vanitatum! nie ma i mówić o czem.
Z tym wyrokiem przybył nowy kasztelan do gospody, poszedł na górę, przywileje, starannie je poskładawszy i pozawijawszy w chustki, do kufra zamknął, wstęgę, zmiarkowawszy, że na powszedni dzień nie wypadało jej szarzać, złożył, gwiazdę tylko przypiął do boku. Gdy w zwierciadle zobaczył sam siebie z tą gwiazdą, stanął, uśmiechnął się i oczów nie mógł od niej oderwać; błogo mu było. W tym dniu czegoż u niego wyrobić, czegoby nie można zyskać?!
Dopiero gdy fiakra, stojącego na dole, przypomniał, zmiarkował, że powinien był pojechać do Grzybosi przez nią się do państwa marszałkowstwa koronnych zameldować. Chwycił kapelusz, rękę do gwiazdy przyłożył, z obawy, aby mu się nie odpięła, i wyszedł — pijany, w głowie mu się zawracało.
Na schodach dzień sobie zanotował, aby go w kalendarzu zapisać. Przez ulicę jadąc, tak siedział