Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 034.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kleryka, który do mszy mu służył wysłał arcybiskup do Zbigniewa, aby odchodzącego wstrzymał i do zakrystyi go przywiódł. Miał jakieś przeczucie świątobliwy kapłan iż ważnego coś zajść musiało.
Zbigniew się zawrócił.
Ojciec Marcin zaledwie dokończywszy modlitwy, pośpieszył z pytaniem.
— Co się stało?
Nie mógł zataić Zbigniew i oświadczył że brat pilno go wzywa w pomoc przeciw Sieciechowi.
— Stało się to co się zdawna gotowało! — rzekł wzdychając arcybiskup.
Spojrzał nań pytająco królewicz.
— Nie zwłóczcie a w pomoc mu pospieszajcie, — dodał O. Marcin — nieprzyjaciel to wasz wspólny i królestwa waszego. Jedź, ciągnij, i niech Bóg błogosławi.
Zbigniew stał wahając się.
— Ojcze przewielebny — rzekł — mamli się przez to ojcu narazić? — Brat mi nie nazbyt sprzyja, po co mu pomagać? — sprawa nie moja...
— Sprawa twoja — rzekł żywiej arcybiskup, — wspólna wasza. Masz iść, póki czas. Inaczéj na ciebie kolej przyjdzie i nie będzie cię bronić komu... Ludzi zbierz, a pospieszajcie! — Niech Bóg szczęści dobréj sprawie.
Staruszek podniósł rękę drżącą i pobłogosławił nią Zbigniewa, który stał ciągle.