mną być poczęła. Niebo się chmurami oblokło, wiatr wionął mroźny.
Magnus, który wszystkiém kierował, widząc jak się mnogo ludu na zamek zbierało, jak rozpaczliwa gotowała obrona — czuł, że zdobycie go łatwém nie będzie. Było to ostatnie wojewody schronienie; nie miał nic do stracenia już, tu ginąć musiał lub pożyć nieprzyjaciela.
Dzień i noc obwarowywano gród, sypano wały, bito tyny, gotowano kłody, kamienie, pociski wszelkie dla odpierania oblegających.
Stojąc we drzwiach swojego namiotu Bolko na Płock spoglądał i w duszy mu było smutno, jakby znów dziecięciem się stał. Snem wydawało mu się to życie teraźniejsze, wojna z ojcem, obleganie gniazda, w którém się wychował, które kochał, bój z temi, do których się przywiązał i żal mu ich było. Dzwonek odzywający się na kościołku do łez go niemal poruszał; poznawał zdala ludzi, odgadywał co się tam działo, ojciec mu stawał przed oczyma z twarzą smutną, załzawioną, z usty co go przeklinały może.
Wszystko do wojny odbierało ochotę i siłę. Siedział po całych dniach otoczony drużyną, na zamczysko patrzał i skarżył się na los swój opłakany.
Ledwie się też obóz rozkładać zaczynał, gdy drugiego dnia o mroku zjawił się chłopak co był przy dworze, a Bolkowi sokoły nosił. Zosta-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 072.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.