Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 089.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

arcybiskupa, próżnémby to było, bo poprzedzanemu krzyżem idącemu w ubiorze pontyfikalnym, nikt w świecie nie byłby śmiał drogi zapierać.
Rozstępowali się coprędzéj wojskowi, niektórzy na kolana padali, inni cisnęli się do rąk biskupów, całując je i dopraszając się błogosławieństwa. Sędziwy pasterz doszedł tak do drzwi dworca bez najmniejszéj przeszkody.
Tu komornicy, dworscy, czeladź, wszystko co nad miarę pobożnego króla otaczało, rozstąpiło się posłusznie, nikt nie śmiał wątpić nawet, iż król przyjąć musi duchowieństwo, dla którego przystęp doń zawsze był wolny.
Otwarto szeroko podwoje izby, w któréj siedział Władysław; starzec ze swém otoczeniem całém ukazał mu się niespodzianie. Na widok jego król zmięszany podniósł się naprzód z siedzenia ruchem gwałtownym i upadł na nie wpół omdlały.
Wojewoda tylko co był wszedł do niego, nie mając jeszcze czasu na rozmowę, gdy duchowni we drzwiach się zjawili.
Arcybiskup z towarzyszami swymi, resztę prałatów zostawując w przedsieniach, śmiałym krokiem zbliżył się do króla.
— Miłościwy panie — odezwał się surowo, spoglądając na wojewodę — przychodzimy do ciebie samego i pragniemy rozmowy bez świadków.
Oczyma przelękłemi, jak litości prosząc, król Władysław mierzył arcybiskupa, a razem za rękę