cerzy tu nie potrzebują takich jak ja. Bawię się czém mogę, pójdziemy nad Wisłę, stoją tam moje więcierze, obejrzym je czy się ryba nie złowiła. Po drodze o starych czasach się pogwarzy. Wziął sak na plecy Michno i tak z góry się spuściwszy nad Wisłę, zaszli we dwu ku brzegowi.
Michno milczał w początku, aż się dobrze od zamku oddalili.
— No cóż! — rzekł żywo, z niczém was odprawili? Juści inaczej nie mogło być. Nasz pan brata cierpieć nie może, rychlejby go na cmentarz powiódł niż do ołtarza. Gładkiemi pewnie słowy odprawił.
— Bardzo — rzekł Skarbimierz.
— Na słowach mu nie zbywa — dodał Michno. A! miły panie. Jakżebym ja rad od słuchania tych pięknych słówek wyrwał się ku wam! Gdyby mnie puścił??
Schylił się do ucha Skarbimierza.
— Słowom jego nie wierzcie! — zdradę knuje.
— Wiecie co o tem? — pytał poseł.
— Nie mówiłbym na wiatr — rzekł Michno. Dla tego że oczy i uszy mam, lękam się iż mnie ztąd wypuścić nie zechce.
— Mówcie co wiecie, na Boga! — począł Skarbimierz.
— Po pijanemu z Marka, który mu służy, dobyć można wszystko, — mówił z cicha Michno. So-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 188.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.