Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że spowiedzi słuchać przybył a nie sprawy, która doń nie należała.
Natenczas trwoga opanowała Zbigniewa, który ledwie mógł się zebrać na odpowiedź i bezprzytomny odszedł po rozgrzeszeniu.
Czekano już nań. Bondrych stał w gotowości, cały we zbroją odziany, w hełmie, z włócznią długą, konia trzymając w ręku. Drugi tuż stał pod Zbigniewa. Tłum ogromny cisnął się dokoła. Ponieważ na dworze i w wojsku turnieje na tępe włócznie i inne rycerskie zapasy często się odbywały, do tego starcia téż umiano wnet wszystko przysposobić jak było potrzeba. Zabito koły, zaciągnięto sznury, aby miejsce opasać i uczynić wolném.
Dwu woźnych stanęło po bokach dla strzeżenia, aby walka odbywała się bez podstępu i wedle obyczaju.
Zbigniew widomie ducha stracił, nie mówił nic, z oczyma spuszczonemi czekał wpół martwy. Włócznię jedną, którą mu podano, odrzucił, przyniesiono drugą, i ta była mu nie do ręki. Po długiém wzdraganiu się, trzecią nareszcie ujął. Koń mu się wydał niedobrym, przyprowadzono innego. Rachować się zdał na coś, oczekiwać, zwlekać, probując czy się sprawa w inny jaki sposób nie rozwiąże.
Spozierał w koło, nie jawiło się nic, czas upływał.