Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pana Wojewody? podchwycił odgadując chłopak, który się nieznacznie uśmiechnął — nie, miłościwy panie.
— A gdzież on jest? — odezwał się jakby sam do siebie król — gdzie on jest?
Na to mu odpowiedzi nie dano.
Nie było stołów rannych, obiednich dla dworu razem i państwa; król chory jadł u siebie, królowa sama, gdy rozerwać się była rada, szła między dwór i za stołem panowała. Szmer, tłum, gwar króla męczyły.
Że klęknąć nie mógł król pobożny, siedząc począł modlitwy odmawiać, co postrzegłszy chłopcy, stary szatny pański i podkomorzowie, którzy w progu stali, oddalili się. Wzdychając modlił się król, zadumywał, czasem modlitwa marła mu na ustach, to się jak pokutnik bił w piersi ręką wychudłą i kościstą.
Do koła cicho było, niekiedy śmiech się wyrwał zdala stojącéj młodzieży i wnet przycichnął; to goniących się po podwórzu swawolników słychać było, których rozkaz starszych precz odpędził.
W drugiéj stronie dworca u królowej hałaśliwiej i żwawiej ranek się poczynał, bo każde z państwa po swojemu żyło, jak chciało.
Raniéj od wszystkich wstał królewicz i już w lesie był. Ten z konia prawie nie złaził, a choć jedenaście lat liczył dopiero, jak stary