Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bo mu się na nią Czesi i Polscy wygnańcy, co go sprowadzili, złożyli.
Zaraz w pierwszych dniach, ukazało się że do występowania gromadnego, dwornego, strojnego i hałaśliwego największą przywiązywał wagę. W drodze już począł się troszczyć by jego krwi królewskiéj odpowiednio, co najrychléj się urządzić. Chwytał ludzi jacy się stręczyli, odziewał ich jaskrawo, dwu co na rogach grali zabrał z Saksonji, innych ze Szląska pościągał, od panów wyprosił, konie sobie darowywać kazał, dwór przybierał i stroił. — Więcéj mu o to szło niżeli o samą sprawę.
Za próg zamkowy teraz nie ruszył się bez gromady, którą za sobą wszędzie ciągnął. Musiał jeden przed nim miecz nosić jak przed książęciem udzielnym, drugi tarczę malowaną, dwu przeraźliwie trąbiło, inni okrzykiwali, lud rozpędzali, wołali: Pan jedzie! z drogi!
W tém jedném najbardziéj królewska się w nim krew okazywała; przepychowi jaskrawemu był rad, a gdy prawdziwego mieć nie mógł, jako tako kłamanym się odziewał. Pysznił się tak z sobą i gawiedzi podziwieniem chciał być koniecznie. Śmiał się widząc wybiegających z chat ludzi, głowy wyglądające przez okna, chowające się za węgły dzieci, i dla tego tylko na koń codzień siadał, aby się z trębaczami i dworem zabawić pokłonami ludu. Im więcéj koło niego wrzawy