Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Oddział II Tom I.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

progu czekając aż go poproszą siedziéć i słowo grzeczne powiedzą, miął swoją czapeczkę w ręku i spoglądał po przytomnych, usiłując (jak wszyscy często do coraz nowych zmuszeni przemawiać osób) poznać rzutem oka z kim ma do czynienia.
Matylda wskazała mu krzesło, a Staś szepnąwszy na ucho wujowi.
— Otóż, masz próbkę naszego świata i ludzi. — Staś postąpił ku niemu, nie wiedząc jak począć rozmowę.
Same mu się nastręczyły słowa zwyczajne.
— Zkądże to Jegomość Dobrodziéj jedzie? z Zasławskiego konwentu, Jaśnie Wielmożny panie.
— Ale teraz.
— Od państwa Pogorzelskich, Bóg im zapłać, dali Dwa barany.
Te kilka wyrazów, wymówił Bernardyn tonem człowieka, który pewny jest siebie i bywał po świecie. Było nawet nieco żar-