Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

a raczéj przyszła uwaga, że gdyby już na złodziéjstwo się puszczać, toć lepiéj ręce uwalać, cudzą myśl przywłaszczając, niż tytuł. — I tak znowu chodziłem w oczekiwaniu, szczęśliwego porodzenia tytułu.
Smiéjcie się nieprzyjaźni, płaczcie przyjaciele; — stan to był okropny. Nic robić niémogłem, za wszystkom chwytał i wszystko rzucałem, gniéwałem się na słońce że świéciło, na noc że była ciemna, na sług że mi się snuli przed oczyma, na siebie najbardziéj, żem niémógł znaleść tytułu.
A jak srogie czyniłem sobie wyrzuty, stanąwszy przed półką zastawioną kilkudziesięcią tomami moich pism i pisemek, jakem siebie upokarzał, jak z błotem mięszał!! Tego wam niepowiem, bo byście się dowiedzieli rzeczy, z których gotowi byście korzystać przy zdarzonéj okoliczności.
Zmęczony w końcu, usiadłem; podparłem się na dłoni, zupełnie jak ów sławny posąg Michała Anioła, który do téj pory także, tytułu zapewne w głowie szuka, że siedzi tak uporczywie podparty; i począłem rozważać, jaki