Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

bukiety z robionych kwiatów pod kloszami i inne cuda natury i sztuki. Na ścianie Ś. Cecylja patronka jéjmości, grała na organie. Malowidło to, dzieło początkującego, nie było nawet do smaku Marszałkowi, który się znał na tém. Cóż kiedy sama pani, miała słabość do swoiéj malowanéj patronki.
Daléj jeszcze był pokój panny Marszałkównéj, przybytek niewinności, i wdzięków. O niewinności nic tu powiedziéć niemożem — co się tycze wdzięków, tych sporo nasypała na nią hojną dłonią natura. Marszałkówna miała lat — jak zwyczajnie, dla gości osiémnaście, dla ojca i matki dwadzieścia i cztéry. Była blondynka, jasno blondynka, pulchna, szeroka, z oczyma porcellanowo-niebieskiemi rękoma wytoczonemi (wprawdzie trochę za grubo — ale od przybytku głowa nie boli; powiada przysłowie) — noskiem silnie zadartym, ząbki białemi, kilką tysiącami drobniutkich piegów na twarzy i innemi jeszcze wdziękami niezliczonemi. — Hrabia Alfred powiadał o niéj Qu’elle fait toujours tapisserie. W istocie pracowita ta istota, nie odchodziła od kro-