Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom I.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy kartach nieustawała taż sama rozmowa, przerywana tylko chwilowo, opowiadaniem własnych przygód przytomnych osób, lub żwawemi rozprawy o zadane, odrzucone, zabite, o honory i lewy. —
August ze Stasiem o wschodzie xiężyca, pożegnali gospodarza i wrócili do domu.
Pan Antoni widząc ich wychodzących, wskazał palcem na Stasia i rzekł pół głosem.
— Paniczyk! pachnie mu państwo, jak i wujowi — Zaczął wizyty od hrabiów. Ale pięknych się tu o nich rzeczy nasłuchał.
— Oj dobrze! — rzekł inny — niechaj wié co to za jedni, których tak szanują i towarzystwo ich nad inne przenoszą —
— Zadaję atout —
A Staś siedząc w powozie, rzekł do Augusta.
— Ależ ślachta twoja wujaszku!
— Cóż o niéj powiész —?
— Mogą być najpoczciwsi ludzie, ale —
— O! jest, ale —
— Ależ między niemi, człek się sądzi o wiek cofnięty. — Co za niewiadomość