Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

téj, któréj szukał; za pracą, za niedostatkiem, nie było czasu myśléć bardzo o dziéwczętach. Jednakże coraz a coraz częściéj snuły mu się po głowie i przed oczyma. Co ich dawniéj nie widział prawie, to teraz spotykał wszędzie.
Jednego razu, a był to prażnik we wsi, Sawka z dwóma innemi, nahulawszy się do wieczora w karczmie, do któréj żydek przemyślny, aby oderwać od kanonu, sprowadził niekosztowną muzyczkę; — wyjrzawszy że mrok pada, wyjéżdzał na nocleg. Pozbiérali swoje konie i śpiéwając wesoło, aż się pieśń daleko po rosie rozchodziła, w piękną noc xiężycową wyjeżdzali w las, na dolinę. — A choć im było tęskno swoich porzucać na hulance, jednakże jechali chłopaki, bo konięta głodne, prosiły się na paszę, a nazajutrz trzeba było jechać z transportem do Uściługa, gdyż Hrabia zażądał piéniędzy od p. Rządzcy, a p. Rządzca nie czekając sannéj, odstawiał zboże przedane żydom.
Jak wyjechali chłopcy w pole, a potém ku lasowi, porzuciwszy za sobą, gwarliwą i śpiéwającą a napiłą wioskę, która się jeszcze