Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niemi rozbudzić z odrętwienia, jakie go napadło, mówił mało, zdawał się drzemiącym i pogrążonym. Zamknął się cały w sobie, jak gdyby osnuwał coś potajemnie...
Gdy Gozbert doń mówił, zdawał się nie słuchać.
Tak, mimo usiłowań gospodarza wieczerza dosyć upłynęła smutnie... Wigman tylko, gdy się psy pod stołem gryźć zaczęły o skorupy od jaj, ości od ryby i resztki jadła, które im rzucano... ozwał się, jak sam do siebie.
— I pies ma pamięć krzywdy, a pragnienie zemsty... jakżeby człowiek miał ją zapomnieć?
A gdy na mówiącego patrzano, dodał.
— Byłem raz u krewniaka mojego Arnolfa, który nad Bawarją miał władzę, siedzieliśmy u stołu z wielu innymi, gdy do człowieka jednego nagle poskoczył pies, ugryzł go i uciekł.
A że nikomu innemu nic złego nie uczynił, zdziwiło to nad miarę wszystkich... I postrzegliśmy, że człowiek ów drżał cały pomięszany, którego gdy naglić poczęto, ozwał się głośno. Pies ten wiedział co uczynił — pana jego spotkawszy śpiącego w lesie ubiłem...
Naówczas on próżno obronić się go starał, dziś mnie obwinia i zemstę wywiera... i widzę to, że lub tu, lub na przyszłym sądzie, wszelki winowajca nie uniknie kary. [1]

  1. Ditmar.