Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 192.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

naszych?.. Wiem, iż byli oni już za ojca i dziada mojego... ale się kryli z wiarą swoją...
— Miłościwy kneziu — odezwał się Dobrosław — jest nas rozsianych po wielkiéj przestrzeni niewielu... Strach niejednego odwiódł już od krzyża... kapłanów trzeba jak Włast... aby szli między lud i nauczali... a pilnego oka na to, aby starszyzna, wieszczkowie i gęślarze nie burzyli go... Co kneź Bolko uczynił u siebie, czemużby się téż u nas dokonać nie miało?..
Kneź się zadumał nieco i z tém Dobrosława odprawił, by Czechów nawróconych, jacy się znaleźć mogli do Polan zaciągnął.
Nazajutrz rano już konie stały w podwórcu, gdy w izbie jeszcze obiad podawano na pożegnanie. Wyszła i kniehini do narzeczonego, aby mu dobre słowo dać na odjezdném, cały dwór Bolesławów dla uczczenia gościa był na nogach i dziesięciu jezdnych dodano do orszaku, by przeprowadzali Mieszka do granicy łużyckiéj.
Tak się w drużbie i weselu rozstali, z miłością wielką, i cały poczet ruszył z Hradszyna uroczyście, przy okrzykach, które się jeszcze z murów grodu długo słyszeć dawały.
Ani Dobrosław, ani Włast nie śmieli potém już rzec słowa kneziowi, aby w podróży bacznym był na tych, co go otaczali. Do granicy téż czeskiéj, dopóki dodani Bolesławowscy ludzie im towarzyszyli, nie było niebezpieczeństwa.