Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

— Prawa, nie pyta! — rzekł. — Nie Gedki bronię, ale dostojności Biskupa krakowskiego. Co mnie dziś, jutro mogłoby spotkać brata mojego w Gnieźnie, wszyscyśmy dotknięci. Chcą z nas mieć nie sługi Boże, ale posłuszną czeladź tylko.
Opat zdumiony słuchał, Biskup mówił daléj.
— Ojcze mój, my tu z waszego spokojnego klasztoru na czas musimy uczynić obozowisko i wiecową szopę — nie może być inaczéj. Rozkażecie wpuszczać ktokolwiek przybędzie do mnie, bo ja dziś oka nie zmrużę nocą. Ludzie moi wszyscy podążyć tu muszą, ziemian pewnie zjedzie kilku — naradzać się trzeba a ratować!
Tych wyrazów domawiał Biskup, gdy jakby na ich potwierdzenie gwar u furty posłyszeli i dzwonienie. Za Biskupem już przyciągali dworzanie jego i lud zbrojny.
Przynosili wiadomości z Krakowa, że na zamku panował niepokój i gorączkowe, choć tajone przygotowania, wysyłano oddziały na różne strony aby jednych chwytać, drugich przed księcia stawić. Czuć już było z obu stron wydaną wojnę. Donoszono, że z małemi wyjątkami, co było jeszcze ziemian przy dworze, za swojemi idąc, pierzchnęło.
Natychmiast Gedko porozsyłał ztąd gońców do Wojewody i innych ludzi znaczniejszych. Szala widocznie przechylała się na stronę Biskupa,