Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Otto niespokojny, jednego z pachołków z lepszym koniem mimo nocy już wyprawił szukać obozu, aby oznajmił Konradowi o nieszczęśliwej przygodzie.
— Jedź, — mówił mu, — musisz prędzej, później napytać naszych, powiedz co się stało i że my tu między nieprzyjaciół popadliśmy. Niech brat Konrad myśli o nas...
Nierychło furta na wałach znowu się otworzyła i zamiast jednej pokazało dwie postacie i dwa cienie, które szybko do szop się zbliżały... Ks. Żegota niósł kosz w ręku, za nim z narzuconą na głowie podwiką wlokła się stara baba...
Lekarzy innych nad takie znachorki mało gdzie znaleść było można. Na gródku owa Dzierla, którą za młodu zwano pono Dzierlatką, bo była żwawą i swawolną — pełniła obowiązki wszelkie jakie na baby owych czasów przypadały. Wróżyła, zamawiała, babiła, niańczyła, dawała zioła miłosne i sposoby na ludzi, a źli mówili, że najzręczniej pono pośredniczyła między parobkami a dziewczętami. Działo się to jednak tak skrycie że nikt o tem na pewno nie wiedział, a komu pomogła ze strachu milczał, bo groziła zemstą.
Na gródku miała jakiś chleb łaskawy, nie pełniąc innych obowiązków oprócz że około drobiu, trzody, stadniny radziła czasami... Ale wszyscy jej potrzebowali, a co więcej, wszystkich zabawiała opowiadaniami, bo nikt nad nią więcej