Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zobaczycie! Niech sobie wasz stary plecie o rogach na głowie i pazurach u rąk... i kłach jak u wilków... oni tak piękni jak dziewczątka, krew z mlekiem, a wesołe jak ptaszki, choć z nich krew się lała... a śmiałe i mężne!!
Dziewczętom się wydało że Dzierla z nich sobie żartuje...
— Nie plećże — odezwała się starsza która najczęściej za nich dwie mówiła — nie żartuj z nas sobie. Wiemy że są straszni, srodzy i że mięsem ludzkiem żyją...
Dzierla uderzyła w dłonie.
— Oh! oh! — poczęła — cóż ja pocznę nieszczęśliwa gdy mi wierzyć nie chcecie — chyba zmilczę...
— Mów, mów, ale prawdę! — dodała młodsza...
Dzierla z podłogi chwyciła garść piasku.
— Przysiądz mogę że prawdę mówię — dodała, — piękni ludzie! Są i u nas parobczaki nie brzydoty — ale gdzie naszym do nich!... jak wróblowi do szczygła...
Dziewczęta osłupiały z podziwienia. Dzierla korzystając z tego z wielkim pośpiechem zaczęła z przesadą zwykłą malować piękność swych Niemców, obyczaj ich ludzki, rozum taki że się bez mowy obchodzić umiał... Naplotła tak dużo różnych rzeczy iż się nie postrzegła że tak wiele słyszeć i widzieć nie mogła w krótkim czasie gdy przy nich była pod szopą.