Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Z siedmioletniej wojny.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrazu nieco powściągliwsza, rozgadała się potem wielce i obszernie, dowodząc, że z całych Niemiec było to może jedyne miejsce, gdzie żyć umiano i gdzie przyzwoici ludzie żyć mogli.
— W Berlinie tylko żołnierzom dobrze — dodała — piękny mi teatr, gdzie spektatorami są dwa bataljony piechoty, które się mieniają. Połowa tych gburów słowa po francusku nie umie. Saski dwór, król, to przecie cywilizowani ludzie i znają się na tem, co piękne...
Widocznie niesmak jakiś wynosiła z sobą z Berlina panna Doris. Kawaler słuchał tylko, ale z taką inteligencją, iż coraz do wynurzeń skłonniejsza artystka zaprosiła go, aby ją w Dreznie odwiedził, i stanowczo przyrzekła zająć się jego losem.
— Brühl, gdy był jeszcze kawalerem, mogę powiedzieć, że się kochał we mnie szepnęła cicho — chciał mnie wydać za bardzo ładnego Sasa... ażebyśmy się nie rozstawali, ale mnie naówczas co innego było w głowie... Albożem nie mogła się spodziewać przynajmniej taką zrobić karierę, jak Barberini... ale...
Westchnienie dokończyło.
Mężczyzna z woźnicą siedzący na koźle, który przez całą drogę z ust fajki nie wyjmując, kurzył zapamiętale, objawił się drugiego dnia jako eks-wojskowy pruski, jadący do szwagra w odwiedziny. W kampanji śląskiej dostał był kontuzję w nogę, która mu służby czynnej pełnić nie dozwalała; był więc żonatym i z małą pensyjką przy pracy żył wygodnie. Z rozmowy jego z woźnicą dolatywały do wnętrza ciekawe urywki, dowodzące że był wielkim wielbicielem Fritza, chociaż razy kilka dobrze od niego dostał po grzbiecie.
Sławny Pfund, bez którego król Fryderyk nigdzie się ruszyć nie mógł, i który go tak doskonale wozić umiał, iż przez całe życie raz pono tylko wywrócił, był rodzonym bratem eks-grenadjera. Chlubił się tem żołnierz niemało, bo przez Pfunda wlęcej można było dokazać czasem, niż za protekcją szambelanów i ministrów.
Droga w tem towarzystwie nikogoby nie znudziła, gdyby nie wrażenie przykre, jakie czynił milczący pogardliwie, z zaciśniętemi ustami stary grat na lasce oparty. Wszyscy mieli wstręt do niego.
Tłusty, naprzeciw siedzący rymarz w ciągłych milczących był zapasach z nogami sąsiada, które na jego terytorjum się wdzierały. Nie mówili do siebie nic, ale rymarz mając milczka tego za arystokratę, mścił się na jego nagniotkach...
Naostatek, pod wieczór gdy się właśnie na burzę zbierało a panna Doris spoglądała z obawą na skórę nad głową, obiecującą przeciekać niezawodnie, ukazało się Drezno na horyzoncie, a kto je ujrzał, powitał wesołym okrzykiem. Tylko niepo-