Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

rze króla mówiono niemal głośno, że jeśli dalej się posunie burzliwość szlachty, korona do siły uciec się będzie musiała dla obrony praw swych i dostojeństwa.
— Zarzucają królowi J. M., że się szwedami i niemcami otacza, a możeż być inaczej, gdy swoi wszyscy przeciwko niemu powstają?
Winę tego podburzenia składano całą na Zamojskiego; najbliżsi tylko, Zebrzydowski, Tylicki, Gębicki, w obronę go brali i męztwo obywatelskie wynosili pod niebiosa.
Sam on milczał posępnie, może zbytniej swej żałując otwartości, wiedząc, jakie wywarła skutki.
Na ustach Zebrzydowskiego już drgał złowrogi wyraz rokosz. Był on tak zapomnianym, tak niejasne dawał pojęcie prawa, na którem się opierał, iż zaledwie rzucony, potrzebował objaśnień i tłumaczenia. Wielu go wcale nie rozumiało.
Powtarzano sobie pytanie, na które odpowiedź gotował zięć Zebrzydowskiego, Smogulecki: Quid est rokosz?
Zdaje się, że ani myśl, ani zamiar obwołania rokoszu nie zrodziła się za życia hetmana.
Osłabiony już, wedle ówczesnego zwyczaju, Zamojski przygotowując się do corocznej kuracyi wiosennej, wyruszył w kwietniu z Warszawy do Zamościa.
Bajbuza żegnając go raz ostatni, gdy zoba-