Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

„Laus Deo in aeternum. Salvum me fac ab omnibus persequentibus me, et libera me!“




Nie śmiał pisać ani wyraźniej ani więcej.
Szczypior tu, na tropie, to była tak dobrze jak swoboda! Wiedział, że po nim się wszystkiego spodziewać może, odżył, siły mu zdawały się powracać; lękał się tylko, aby mu stara z twarzy nie wyczytała, iż stał się innym.
Każdego wieczora, gdy umilkło wszystko, przy każdem wypuszczeniu na podwórku, spodziewał się czegoś.
Niecierpliwość rosła. Stara tymczasem przychodziła w zwykłej porze, nie przynosząc nic nowego i nie odpowiadając na pytania tylko swem niewyrażnem mruczeniem i ruchami rąk i głowy. Szczypior nie dawał znaku życia.
Jednego wieczora, gdy rotmistrz wcale się już nie spodziewał nikogo, bo go z podwórka, po którym się przechadzał, nazad do izby zamknięto, usłyszał brzęk kluczów i chód męzki, wcale niepodobny do przewlekłego chodu swej stróżki. W progu ukazał się naprzód obwinięty chustami o kiju wlokący się Bruszka, za nim baba, a za niemi w podróżnym stroju uzbrojony... Szczypior.
Szedł tak właśnie jakby tu panem był i miał prawo rozkazywania, głośno mówiąc, z podnie-