Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

nie miał czasu obozem się położyć, a kopijnikom moim kazałem, aby się tu natychmiast do strzeżenia osoby pańskiej stawili.
Zajął więc miejsce u samej bramy rotmistrz, razem z dowódzcami straży cudzoziemskich czuwając, aby ciżby nie dopuszczać, która aż pod wrota się parła, oszalała strachem i zuchwalstwem grabieżników, na starem mieście sklepy i domy pod pozorem ratunku obdzierających.
Pomiędzy senatorami u boku króla się znajdującymi panowało to przekonanie, iż ogień, o którego podłożeniu nie wątpiono, umyślnie dla obudzenia przestrachu i nieładu rzucony, miał posłużyć rokoszanom do najścia na Warszawę i króla. Pomimo, iż Żółkiewski już przeciwko domniemanego napadu z częścią wojsk wyciągnął za mury i czuwał, nie uspokoił się dwór i wyglądano wśród miasta samego jakiegoś wybuchu, wcześnie przygotowanego.
Być też bardzo mogło, że rokoszanie, zwłaszcza zuchwały Herburt, coś podobnego osnuli, lecz przytomność hetmana i Myszkowskiego nie dopuściła wykonania. Skończyło się na rabunku kupieckich sklepów i wozów, na ogromnych stratach w rynku starego miasta, którego domowstwa zajmowały się z kolei jedne po drugich, stając łupem płomieni i grabieży.
Ratunek był prawie niemożliwy, gdyż ogień wkrótce takie przybrał rozmiary, tak gwałtownie