Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 01.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

zywał się prawie między ludźmi. Głoszono go chorym i był nim wistocie. Węzeł, jaki od dzieciństwa łączył z sobą króla nieboszczyka i Adama Kazanowskiego, nie mógł się zerwać nagle, nie pozostawiając po sobie krwawej i bolesnej rany. Zgoić się ona nigdy już nie miała.
Dla Kazanowskiego Władysław był wszystkiem, był jego życiem, tchnieniem, całą siłą, śmierć ta osierocała go najokrutniej. Żonaty i przywiązany do młodej, pięknej, jakby stworzonej dla siebie żony, bezdzietny, chociaż w niej miał pocieszyciela jedynego, nie czuł się jednak ani na chwilę pocieszonym i zobojętniałym. Napróżno starała się go rozerwać, odżywić, przywrócić mu ochotę do życia. Kazanowski wpadł w apatyą jakąś, w odrętwienie, które wprędce stało się groźną chorobą.
Nie wychodził prawie z domu, niechętnie przyjmował u siebie, nic nie zdawało się go obchodzić, a te straszliwe klęski, o których codzień nadbiegały wieści, tak mu się stawały obojętnemi, jakby kraj i jego losy wcale go nie obchodziły.
Wszystkie starania żony i rodziny na ten stan poradzić nie mogły. Usiłowano go czemś rozerwać, wywieźć z tego zamknięcia w domu. Słuchał czasem nalegań żony, dał się prowadzić, ale w liczniejszem towarzystwie słowo zaledwie z niego dobyć było można.