Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

włożywszy, paskwillusz z niej dobył na kanclerza haniebny, który, nie dając po sobie znać, na kominku spalił.
Ale nie zbywało i na pochlebcach, którzy, tak Ossolińskiemu, jak Janowi Kazimierzowi, za Traktaty Zborowskie dziękowali, zowiąc je zbawieniem Rzeczypospolitej.
Do chwilowego pozyskania serc u szlachty przyczyniła się i jedna okoliczność błaha, ale może skuteczniej działająca, niż najdzielniejsze walki i zwycięztwa.
Król od dzieciństwa swojego zawsze poniemiecku, poszwedzku, słowem europejską modą się nosił, a kontusza i żupana, jako żyw, nigdy nie wkładał i nie znał. Czy mu kto myśl tę poddał, czy sam on na nią wpadł — potajemnie kazał sobie we Lwowie kilkoro sukni przysposobić, dosyć bogatych i pięknych, aż jednego dnia, przebrawszy się popolsku, do kościoła pojechał.
Omało to tumultu w mieście nie wznieciło, bo ci, co widzieli oczom wierzyć nie chcieli, ci co rozpowiadali, wyśmiani byli, a ciekawych tłumy biegły tego polskiego króla oglądać, chociaż w gromadach słychać było mruczących:
— Suknię włożyć łacno, ale ducha wdziać bodaj potrafi!
Nie zbywało i na tych, co się naśmiewali, po-