Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Boży gniew 02.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstydziłbyś się asindziej, panie podkanclerzy — zawołała — mnie posądzać, a żonie dojadać. Cóż to się tak strasznego stało, iż król u mnie ją zastał? albo to dziwna, iż Elżusia ma dla niego weneracyę i wdzięczność, gdy to i waćpanu wiadomo, że gdyby nie król, nie miałaby po pierwszym mężu nic, a i waszmość byś się też nie obłowił!
Radziejowski śmiałą tą odpowiedzią zrazu trochę się uczuł zmieszanym i byłby może wybuchnął nie szczędząc gospodyni, lecz go coś powstrzymało.
— Cóżem to ja tak złego powiedział? — zaczął śmiejąc się — dziękowałem, nic więcej, bo wiem, że mojej żonie widzenie się i rozmowa z królem milszą jest nad inne, nawet, niż ze mną! Stara to przyjaźń, a my poddani j. król. mości, powinniśmy szczęśliwymi się czuć, gdy którego z nas, czy żonka, czy córka wpadnie w oczy majestatowi. Przez to się wszystkiego dobrego dla domu spodziewać można.
Oburzona podkanclerzyna płakała, na co mąż bynajmniej nie zważał, tem weselszym się okazując. Sapieżyna, nie zważając na gościa, odwróciła się od Radziejowskiego, ujęła pod rękę podkanclerzynę i nie żegnając go, wyszła z nią do drugiego pokoju, drzwi zamykając za sobą.
Podkanclerzy natychmiast kapelusz włożył na