Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

mowały wiele miejsca, a koło nich służby też niemało było. W górnym zamku sam pan mieszkał i przyjmował, a tu urzędnicy byli jak na wojewodzińskich dworach liczni i wspaniałość widać było niemal marnotrawną. Razem wszystko tak się mi dziwnem zdawało, żem nie mógł zrozumieć, co się tu sprawiało i jak to razem się trzymało z sobą.
Karność była niby surowa, a mimo to rozpusta wielka.
Jednych sadzano do więzienia za lada słowo, drudzy krzyczeli pijani i uchodziło im płazem.
Oprócz duchownych, których tu wcale widzieć nie było, wszelkiego stanu ludzi jak mrowia się ściągało, za rozmaitemi sprawy, z któremi aż na górny zamek ich prowadzono.
Na dole gawiedź zbrojna miała rozpasane języki i wygadywała o sobie i swych wyprawach dziwne rzeczy, którym się wierzyć nie chciało, gdy na górnym zamku coś jakby tajemniczego się odbywało: narady, zjazdy, znaki i hasła niezrozumiałe.
Już mi się tu przykrzeć zaczynało, gdy rano trzeciego dnia, Szeliga mnie poprowadził na zamek górny do pana. Tu może aby mi okazać jego możność i bogactwo, przewiódł całym szeregiem izb, bogato poprzystrajanych i kazawszy jeszcze czekać w przedsieni, gdzie czeladź liczna stała, wwiódł do sypialni Domaborskiego.
W sile wieku, olbrzymio zbudowany, krzepki, zuchwałego oblicza, stał właśnie trzem różnym urzędnikom wydając rozkazy.
Gdym próg przestąpił, dosłyszałem ostatek wyrazów do uzbrojonego rycersko, przed nim stojącego mężczyzny, głośno wyrzeczonych.
— Zakrystyę wasze opatrz, a co się sreber znajdzie, zabrać; król bierze też na wojnę, a mnie dla żołnierzy potrzeba.
Skinął i odprawił go.
Spojrzał potem z góry na mnie, ale mu moja wy-