Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

będąc już w łóżku, spytał stojącego jeszcze przed sobą łowczego:
— Jest tam dozór około Zaborskich?
Zamruczał tylko coś niewyraźnie faworyt, bo nie umiał nic odpowiedzieć. Pilnując własnego interesu i zajmując się łowami, na kobiety już dozoru dać nie mógł.
— Daj tam znać do nich — szepnął książę — że ja jutro będę. Muszę zobaczyć... Na galerii acan im nie zapomnij miejsca gdzie zrobić, żeby się też temu przypatrzyły, czego, jak żywe, widzieć nie będą.
— Ale, jaśnie oświecony panie — wyrwało się Wolskiemu — wprawdzie one się napatrzą, ale i ludzie też je widzieć będą, ciekawić się i pytać: co za jedne?
Książę się rozgniewał, podniósł na łokciu się opierając i odpowiedział grubym połajaniem, które Wolski przełknąwszy już odchodził, a u progu jeszcze chorąży mu powtórzył:
— Będziesz ty mnie rozumu uczył! Na galerii im miejsce zrobić — słyszałeś?!
Odszedł z tym Wolski.
Nazajutrz, jak dni poprzednich, przygotowywano się do inwestytury; cały dzień biegano i chodzono za różnymi drobnymi przyborami, których brakło.
Chorąży parę razy do chorągwi się swojej przykładał, aby w trzymaniu jej nabrać wprawy. Znużyło go to i znudziło; siedział nad wieczór posępny, gdy wszedł zawsze wesół i rozweselać usiłujący Matusewicz.
— Mości książę — rzekł Matusewicz — co się książę tu ma nudzić i wędzić między czterema ścianami, czy nie lepiej do królewskiego teatrum pojechać, w którym Włochy grają bardzo pocieszne rzeczy?
— Ależ ja włoszczyznę tylko na talerzu rozumiem — oburknął chorąży.

211