Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/326

Ta strona została uwierzytelniona.

zmogłem, powraca! powraca! Dlatego obawiam się co chwila, by nie nadszedł, nie wskoczył na mnie przez ucho, przez oko, kat go wie którędy, bobym inaczéj gadał i innym być począł człowiekiem. Ale zdaje mi się, że tu przez kościół wejść nie może, a kraty w oknach mocne, i taki doświadczyłem, że się księdza Jacka boi... możemy więc pogadać śmiało.
Uderzył mnie dziwnie logiczny szał tego nieszczęśliwego człowieka i prosiłem go, by mi swoję opowiedział historyą.
— Z najmilszą chęcią — odpowiedział — ale nie darmo... gdy pójdziesz którego z tych dni wiosennych nad Wilią, przyniesiesz mi kwiatków z nad jéj brzegu, to moja rzeka rodzinna... Ja je tak lubię, tyle mi przypominają, a sam po nie pójść nie mogę, na drodzeby mnie gdzie ten łotr przydybał, a wie dobrze, gdzie mnie szukać, i czyha tylko!

VII.

— Urodziłem się — rzekł po namyśle — na naszéj kochanéj Litwie, w cichéj szlacheckiéj zagrodzie.
Jeszcze ją jak dziś widzę i mam przed oczyma, choć tam cudzy ludzie gospodarzą i wiele się odmienić musiało; — człowiek gdzie stąpi, wszystko do swojéj wiary przerabia, i nie może być inaczéj — w téj zmienności świata jest wdzięk i smutek jego, jego tęsknica i piętno znikomości, które go czyni tak uroczym, tak poruszającym, jak dziewczę konające w rozkwicie młodości. A i ślicznie tam było... toć płasko jak na dłoni, a gdzie oko pobiegło, to się o las oparło; ale bory nasze ze swym szumem to nasz step, to morze sine, mówiące nam, o czém gdzieindziéj rozpowiadają przestrzenie zielone i głębie czarne... o nieskończości, o Bogu! Ja przynajmniéj kocham lasy, bom się wśród ich szumu wychował... Wkoło niemi opasany stał dworek otoczony poletkami urodzajnemi, i wioseczka w brzozach i jodłach cała, w kamienne płoty ubrana, i olszyna stara z bocianami za ogrodem, którą podszywały niezliczone dzikich malin gąszcze, i stary sernik z chorągiewką blaszaną, i kapliczka z krzyżykiem żelaznym, który się pochylił od wiatrów zachodnich, i słomiana strzecha moja, na któréj mchy się wygrzewały. A! cobym dał, cobym dał, żeby ją zobaczyć raz jeszcze — ale tam cudzy gospodarują ludzie... Nie! nie! niéma nic wiecznego. Gdzie się paliły ofiary Bogu, dziś czarna krew płynie na cześć szatana, świętokradztwa nieustanne... i ekspiacye bez końca. Świat nie może wynijść z pokuty, bo nieustannie grzeszy nanowo... Nie zgrozaż to, by w miejscu, na