Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

muszonym na ustach uśmiechem wymknęła się z pokoju do sieni. Czuła, że przy Zoni otwarcie się z nim rozmówić nie mogła...
— Kiedyż myślisz powracać? — zapytał Chorążyc.
— Sama nie wiem, Zonia się co chwila spodziewa wiadomości, albo powrotu...
(Tu skromnej dziewczynce tak zabrakło wyrazu, iż innego nie znalazła nad — męża).
— W Zamiłowie wszyscy na was tylko czekają — mówił Ewaryst.
— A ja! ja tak tęsknię do Zamiłowa! — przerwało dziewczę, oczy spuszczając jakby się lękało, aby z nich Ewaryst więcej niż było potrzeba nie czytał...
Na zapytanie o Zonię załamała ręce Madzia.
— Niewymownie mi jej żal, ale ja jestem za słaba, za... głupia — dodała pokornie — abym się jej na coś przydać mogła. Próbowałam, a! próbowałam wszystkiego! Do kościoła nie chce iść ze mną, o religii z nią mówić nie można... a! jaka ona nieszczęśliwa!
Dziewczę się rozpłakało...
Na niczym więc skończyły się te ciche szepty w sieni i Madzia wróciła do siostry, a na pana Ewarysta u dołu oczekiwała niezbłagana Trawcewiczowa w nadziei, że może się od niego coś dowie o powrocie do domu...
Kurczęta pozostawione bez opieki łzy jej wyciskały...
Pierwszych dni kilka Ewaryst prawie nie widywał Raszkówien, nie spotkał Trawcewiczowej, a odprawę koni swych do domu urządził tak, aby ekonomowa i Madzia mogły przez nie przesłać listy i sprawunki.
Upłynął tak tydzień cały, gdy jednego dnia odebrał kartkę od Madzi proszącą, aby się z nim rozmówić gdzieś mogła; nie chciała, aby przychodził do Zoni, był więc zmuszony Ewaryst miejsce schadzki wyznaczyć w izdebce ekonomowej, która o tej porze szczęściem na nieszporach była.
Madzia twarzyczkę miała jakąś wystraszoną, zbladłą i pobytem tym w Kijowie widocznie zmęczoną. Nie skarżyła się wcale, nie mogła jednak podrobioną wesołością okryć tego, co cierpiała.
— A! panie Ewaryście — odezwała się witając go — prawdziwie nie wiem, nie śmiem, a muszę się i poskarżyć przed panem, i o radę go prosić. Sama nie umiem z tego wybrnąć.
Zmieszana, skłopotana, to spuszczała oczy, to podniosła je zapłoniona, i Ewaryst poznał łatwo, iż to, co mu powiedzieć miała, wiele ją kosztowało.
— Mów otwarcie, proszę — odezwał się Chorążyc.
— Ja, bo ją tak kocham, taką mam litość nad nią, tak bym chciała wytłumaczyć wszystko jej sieroctwem, nieszczęściem — mówiło dziewczę — tak by mi było boleśnie ją oskarżać.
— Stałoż się co? — przerwał Ewaryst.