Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

Chorążyc powiedział jakichś kilka słów niezrozumiałych, był nad miarę wzruszony.
— Jak to nigdy pierwszym wrażeniom, które mają być tak trafne, wierzyć nie trzeba — dodała Zonia — wydawałeś mi się z początku nieznośnie sztywnym, teraz czuję w tobie życie.
Ewaryst chciał już co najprędzej przerwać tę niebezpieczną rozmowę i składał list i pieniądze, aby ją pożegnać, choć go wstrzymać usiłowała, gdy weszła pani Heliodora.
I ta od czasu jak jej nie widział Ewaryst zmieniła się w osobliwszy sposób, wybielała, utyła, spoważniała, a strój jej był daleko staranniejszy.
— Panią Heliodorę, niegdyś Paramińską, wdowę — odezwała się szydersko Zonia — prezentuję panu jako panią młodą, od miesiąca zaślubioną przez Radcę nadwornego Majstruka... A cóż? nie siurpryza! Wprawdzie Radca nadworny bez zębów, ale oboje mają co jeść.
— Ale, proszęż cię — ty papugo nieznośna! — zawołała pani Majstrukowa. — Już ci język świerzbiał.
— Jakże nie? — odparła Zonia — taka metamorfoza! Heliodora wyrzekła się szatana i spraw jego, wieczorków ze studentami i rozpraw o chłopach i emancypacjach, a ma za to pozycję socjalną. Radcę bez zębów i...
Pani Heliodora bliską była gniewu. Zonia uściskała ją i zamilkła.
— Mogłabym i ja coś o tobie powiedzieć, ty szatanie długojęzyczny — odezwała się niegrzecznie pani Majstrukowa — ale się mścić nie chcę.
— Przynajmniej mi nie zarzucicie, abym przeszła do cudzego obozu! — odezwała się — a z nędznego życia mojego nikt mnie rachunku słuchać nie ma prawa!
Ewaryst byłby się może ze szczebiotania dwóch przyjaciółek wiele ciekawych rzeczy dowiedział, lecz skorzystał z przyjścia pani Majstrukowej, aby Zonię pożegnać.
Odprowadziła go do drzwi i w progu nakazująco powiedziała.
— Ale bywajże u mnie!
Mówiła to z takim przekonaniem o swej sile, jakby wiedziała, że Chorążyc oprzeć się jej nie potrafi.
Wchodził do niej z obawą, ale wyszedł teraz upojony tak, iż sam siebie się wstydził. Biło mu serce nie litością już dla szalonej tej Zoni, ale namiętnością ślepą, niepamiętną ni jutra, ni nawet godności własnej.
To, co powinno było Chorążyca ustrzec od niebzpieczeństwa, jego życie przeszłe skromne, samotne, dalekie od zwykłych męskich płochości młodzieńczych, — czyniło go właśnie słabym. Była to pierwsza jego namiętność, wybuchająca z taką siłą, że walczyć z nią nie umiał.