Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.




Ani tego wieczora, ani nazajutrz nawet, Ewaryst nie miał zręczności rozmówić się z Madzią na osobności, może też nie bardzo się z tym śpieszył.
Kilka razy dziewczę go zaczepiało. — A cóż ta tajemnica? Coś mi to pan miał powiedzieć?
— Będzie na to czas, znajdziemy chwilę stosowniejszą, to długa historia — odpowiadał jakby wahając się chłopak.
Madzia, nie okazując najmniejszego zniecierpliwienia, ruszała jednak ramionami i pomrukiwała sobie.
— Ciekawa rzecz — co też to może być?
Pierwszy dzień Bożego Narodzenia upłynął nie rozwiązawszy zagadki. Dwóch szlachty z okolic Lubaru, obowiązanych panu Chorążemu, przybyło w gościnę. Madzia i pan Ewaryst ciągle byli prawie zajęci, pomagając starym w przyjęciu.
Madzia jako nieodrodne dziecię Ewy była trochę zaciekawioną, lecz parę razy spróbowawszy dobyć tajemnicę z kuzynka nareszcie musiała powiedzieć sobie, iż rzecz była zapewne niewielkiej wagi.
Na drugi dzień sami zostali Chorąstwo; Ewaryst już się był przed nimi wyspowiadał z najgłówniejszych spraw swych i myśli i pod wieczór z Madzią znaleźli się w sali jadalnej, pustej, sam na sam, jakby umyślnie dla poufnej rozmowy.
Ewaryst sam ją rozpoczął.
Zwykle śmiały sposób jego mówienia i żwawość dowodząca, że się nad tym co miał mówić nie potrzebował namyślać długo, trochę się zmieniły, co uderzyło Madzię.
— Dawno miałaś wiadomość od siostry? — zapytał nie bardzo odważnie, oglądając się dokoła.
Jakby jednego wspomnienia tego dosyć było dla strwożenia wesołej Madzi, twarzyczka jej, dotąd promieniejąca, pobladła, zmieniła się i słowo zamarło na ustach. Potrzebowała czasu na odpowiedź przychodzącą jej nie łatwo.