Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani słowa Ewarystowi! — mówiła gorączkowo. — Ja sama jeszcze nie wiem kiedy i jak to wykonam... Chciałabym na wiekuiste rozstanie wziąć z sobą tego szczęścia wspomnienie żywe! A ust oderwać nie mogę od napoju, po którym męty i fusy życia mi zostaną.
— Lituj się pan nade mną i nie potępiaj mnie, choćby pozory przeciwko Zoni były. Spełnia ofiarę...
— Pamiętaj!
Podała rękę i wyszła, drzwi zatrzaskując za sobą. Komnacki pozostał chwilę przestraszony, niepewny co począć i ciekawy... Nie mógł wytrzymać, by zaraz nazajutrz nie pójść wieczorem do Ewarysta.
Tu, tak wszystko jakoś zastał po dawnemu, Zonię tak ożywioną, tak wesołą, tak starającą się rozerwać Chorążyca, iż wątpił, aby to z czym mu się zwierzyła, prawdą być miało.
Wziął to za wybuch jej bujnej fantazji.
Najmniejszego znaku w mowie jej nie było, który by dał wnosić, że zwątpiła o przyszłości.
Mówiła nawet o niej i uśmiech latał po ustach. Jedno go uderzyło tylko, że wesołość Zoni była daleko bujniejszą, dziecinniejszą niż zwykle, coś w niej nienaturalnego znajdował. Czułość dla Ewarysta nigdy żywszą i jawniejszą nie bywała. On też zdawał się ożywiony i tego wieczora swobodniejszej myśli niż zwykle.
Na dzień następny Zonia ułożyła projek wycieczki w okolice, na którą zaprosiła Komnackiego.
— Ale nas troje będzie mało, trzeba młodego i weselczego żywiołu dodać trochę — wołała biegając. — Zaprośmy tego eleganta Zoriana, z którego się śmiać można, weźmy Francuza, którego blaga jest wyśmienita, a człowiek też dobry, gotowa bym i Heliodorę spoważniałą zagarnąć, ale zazdrosny wielce Radca wprosi się z nią, bo jej nie wierzy. Między nami mówiąc, ma rację, Heliodora się czasem zapomina... biedne stworzenie!
Ewaryst, choć doborowi towarzystwa rad nie był, lecz że zastąpić go nie miał czem, a wiedział, że to Zoni robiło przyjemność, na wszystko przystawał. Tegoż wieczoru zamówiono konie, rozesłano zaproszenia.
Zonia starała się upewnić, że Komnacki im nie chybi.
Pogoda na dzień następny zwiastowała się tem pewniejsza, że wieczorem nadciągnęła burza gwałtowna z piorunami i w czasie jej barometr zaczął się podnosić do góry. Powietrze więc miało być odświeżone, liście zieleńsze, pył przebity w wypranych szatach.
Przepowiednia nie zawiodła, ranek nadszedł prześliczny. Zwykle obojętna na wygody życia i nie bardzo o czem pamiętająca Zonia, tego dnia zdziwiła wymaganiami Ewarysta, którym mu trudno było uczynić zadość. Chciała mieć pasztety, szampana i wszystko, co najkosztowniejsze a najwytworniejsze.
Widząc, że Chorążyc trochę się wahał, dodała, rzucając mu się na szyję.