Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/179

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jestem bogaty, ale co mam u nóg twych składam.
— Ja bogactwa nie potrzebuję, nawet ubogą być potrafię — dodała, idąc już ku towarzystwu Zonia. — Myśl pan tylko, abyś na dany znak był gotowym... Pojedziemy do Paryża.
D‘Estompelles prędko podchwycił.
— Gdzie każesz...
Jeszcze raz zwróciła się Zonia ku niemu.
— Słowo?
— Najświętsze!
Szybkim krokiem powróciła z nim do stolika, chwyciła swój kieliszek szampańskiego.
— Piję zdrowie Francji i szlachetnych a miłych jej dzieci — zawołała.
Wszyscy wzięli kieliszki, tylko Radca uląkł się politycznej aluzyi i trochę zatrzymał, lecz Zorian, którego interesem było w tej chwili aby pił jak najwięcej, dolał mu do szampana koniaku i zmusił do wychylenia. Po czym jak najserdeczniej się uściskali, co Heliodorze zrobiło taką przyjemność, że się aż przechyliła z ławki, śmiejąc z tej serdeczności mężowskiej.
Komnackiego baczności nie uszła rozmowa na uboczu z Francuzem ani toast wzniesiony, lecz położył to na karb jakichś układów o dalszą zabawę, której gospodarstwa podjął się d‘Esompelles.
Chociaż chmura, od dawna już zbierająca się na zachodzie, coraz przybierała groźniejsze rozmiary i momentami warczało w niej, nikt nie zdawał się widzieć, że nadchodziła.
Dopiero silna błyskawica i trzask padającego nieopodal w lasku piorunu spłoszył gości i zmusił uciekać pod dach. Zorian skorzystał z zamętu i porwał Heliodorę pod rękę uprowadzając ją, gdy Radca niespokojny, a nie bardzo nóg pewny, jeszcze się zza ławy, na której siedział, dobywał.
Jedna ciasna izdebka, przyciemniona teraz nadchodzącą nawałnicą, i alkierzyk mały służyły gościom za schronienie...
Po pierwszym uderzeniu piorna deszcz się puścił jak z wiadra i gromy zaczęły padać jedne po drugich z taką gwałtownością, iż rozmawiać było trudno. Po oślepiającym blasku błyskawic następowały ciemności, wśród których Radca napróżno oczami szukał żony, mrucząc: ale gdzież jesteś Heliodoro?
Oprócz tego, skutkiem burzy i szampana, gdy siadł na ławie, tak gwałtownie spać mu się zachciało, że w końcu zdrzemnąć się musiał.
Zonia w jakiś stan niezwyczajny upojenia wprawiona została burzą, stanęła w progu z kieliszkiem i za każdym gromem piła zniszczenia zdrowie.
— A! co za śliczny fajerwerk na zakończenie — wołała, czy mogła pięknej, cudowniej się zamknąć ta biesiada?
Pioruny! bijcie! choćby w nas!