Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju już niesworny gwar jakiś i rozmowa bardzo głośna nieprzyjemnie mnie uderzyła. Zawahałem się czy wnijść i poprosiłem starej Agafii, aby pannie Raszkównie oznajmiła, że się ktoś z nią chce widzieć. Weszła, ja zostałem za drzwiami. Słyszałem jak mnie meldowano i śmiały, dźwięczny głosik zawołał.
— No, to może przecie tu wejść! — Śmiech wesoły towarzyszył tym wyrazom.
Duży pokój na dole, do którego wszedłem, znalazłem pełen dymu od papierosów i cygar... Zza obłoków jego zobaczyłem na kanapie siedzącą kobietę, średnich lat, dosyć przystojną, z głową odkrytą i włosami tak postrzyżonymi jak u Zoni, palącą papierosa i rozprawiającą żywo bardzo z kilku młodymi ludźmi otaczającymi stolik. Kilku innych siedziało w głębi na krzesłach. Zonia spodziewając się jakiegoś gościa wyszła była nieco ku niemu. I ona trzymała cygaretkę w ręku...
Spojrzawszy na jej minkę śmiałą i wyzywającą, przykro mi się zrobiło. Postąpiłem nieśmiało krok ku niej i powiedziałem, kto jestem.
A! bardzo miło mi poznać pana! odparła podając rękę po męsku.
Przypomniałem się jej z kuzynowstwem, roześmiała się.
A! co tam! pokrewieństwo! odparła śmiało, wszyscy ludzie są sobie braćmi, a przynajmniej być powinni.
Prosiłem, aby mi dała poznać gospodynię.
— Heldusiu — zawołała zwracając się do niej — pan Ewaryst Dorohub.
Towarzystwo otaczające panią Heliodorę już ją musiało o mnie objaśnić na swój sposób, gdyż dosyć zimno zostałem przyjęty. Znałem z daleka wszystkich tych panów jak oni mnie, należeliśmy do tych przeciwnych obozów, o których wspomniałem, więc nie miałem u nich łaski.
Zonia także przyjęła mnie bardzo chłodno, dosyć jej było popatrzeć na mnie, aby poznać to, o czym gospodyni podszepnięto, że należałem do ciemnych.
Uśmiechnął się Ewaryst. Madzia, choć smutnie pożerała każde jego słowo, nie zupełnie zdawała się je rozumieć.
— Towarzystwo przed chwilą tak wrzaskliwe, ciągnął dalej Chorążyc, umilkło prawie, szeptano po cichu.
Dawano mi do zrozumienia, żem tu był niezbyt pożądanym gościem.
Nie zważając na to, zacząłem wypytywać Zonię, głos zniżywszy, o nią samą. Sądziłem, że jej to będzie znośniejszym, ale na pierwsze słowo odpowiedziała mi głośno.
— Przepraszam — przerwała smutnie Madzia — ale opisz że mi jak ona wygląda; ja chcę ją widzieć...
— Najprzód powiem, że jest bardzo, bardzo ładną. Oczy ciemne, śmiało patrzące, czoło dosyć wysokie, nosek mały, usta jakby nadą-