Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała ku niebu, na którym jak olbrzymia zasłona wahała się łuna krwawa...
I widać było przebiegającą po jej licu grozę tego widowiska, jakby mściwą z niego radość. Niepewna czy ma iść dalej, wysunęła się do pół ulicy, noga jej ośliznęła się na bruku, spojrzała nań i dostrzegła kałużę. Cofnęła się...
W mroku tuż widać było bielejące ciała... Legły one tak jak je położyły kule, jedne na drugich, zastygłe w ostatnich życia drgnieniach.
Z ciekawością pochyliła się kobieta nad zwłokami — rozstrzelanych... Jeden z nich twarz miał obwisłą włosami, odgarnęła je, popatrzyła i cofnęła się...
Dalej w uliczce cicho było... Na chodniku leżał zabity pies, którego nie oszczędziły kule.
Nieśmiałym krokiem, przesunąwszy się od murów znowu, kobieta szła, jakby przekradając się dalej, szła wzdłuż domów zamkniętych, pustych, w których najmniejszego śladu życia nie było...
W miarę jak się posuwała dalej, krok jej stawał się żywszym, niepokój większym, szukała oczyma tego kątka, w którym przed małą chwilą wrzała walka...
Róg ulicy jeszcze go jej zakrywał, a słaby odblask łuny ledwie się dozwalał kierować wśród zawad różnych, kałuż i gruzów, które chodnik i ulicę zawalały...
Stanąwszy w roku kobieta rzuciła oczyma w prawo i lewo... W lewo biegła uliczka pusta i wyymarła, w prawo mur wysoki kończył się owym pobojowiskiem.
Z dala rozeznać go nie było łatwo... Na ciemnym tle poszarpanej odzieży i zaschłej krwi, kawałkami gdzieniegdzie bielały już zżółkłe trupie piersi, ręce, nogi i twarze. Jakiś instynkt wskazał jej ten kąt czarny...
Opierając się o mury sunąć się zaczęła ku niemu. Szła, to gorączkowo przyśpieszając kroku, to zdając się wahać i lękać. Niekiedy na sercu machinalnie kładła rękę, aby mu nie dać bić zbyt gwałtownie i głośno.
Długi czas wlokła się tak do rogu murów, aż przed trupami stanęła. Zacisnęła ręce na piersiach i patrzała w nie okiem oślepłym.
Schyliła się potem zwolna... drgnęła i padła. Na wierzchu za-świeciła jej twarz znana...
Zdawała się nie wierzyć widzeniu i snuła się po niej oczyma, aż drżące ręce wyciągnęła ku zwłokom i głowę zabitego podniosła.
W tej chwili buchnęły gdzieś z dala płomienie pożarne i blask ich powiał po trupach.
Kobieta krzyknęła, w świetle tym poznała twarz, której szukała. Była okropną, kula jedna przedziurawiła jej czoło, druga na wylot przeszyła policzki. Usta w ostatnim krzyku, krwi zgęsłej pełne, otwarte, zastygły...