Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwolna położyła kobieta podniesioną tu głowę i zapatrzyła się w nią.
Z oczów jej żadna łza nie pociekła, usta skrzywiły się ironicznym uśmiechem, jakby znalazła tu miejsce dla siebie przeznaczone, usadowiła się u nóg trupa, na drugim trupie.
Ze wzrokiem wlepionym w zbroczoną głowę, martwą, została tak nieruchoma. Co myślała i czy myślała co? można było zwątpić, że żyła nawet, gdyby nie drgania jej ciała i spadanie na piersi głowy...
Trwało to, nie wiedziała jak długo. Schyliła się raz jeszcze do zwłok i oburącz dźwignąć je chciała, lecz ciężar ich i ją obalił. Zerwała się i siadła znowu.
Noc tymczasem płynęła.
Mróz przeszedł po ciele skostniałym kobiety, wstała i zaczęła iść żywo, oglądając się za siebie.
Nie wiedziała, gdzie szła, lecz zdawała się wiedzieć po co. Wyraz energii powrócił na twarz.
Ulicą wprost, mijając tę, z której wyszła, skierowała się ku miastu, nasłuchując krzykom i jakby ich szukając. Parę razy zwróciła się ciasnymi przejściami tam skąd one pochodziły...
Szła coraz żywiej, bo los zdawał się jej sprzeciwić, głosy, które goniła, uciekały przed nią. Szła jakby pustynią wymarłą, wszędzie widok ten sam, zamknięte domy, trupy u ścian, kałuże krwi, kupy niepogrzebionych zwłok, gdzieniegdzie barykada rozwalona, strzaskane działo... Cisza w pobliżu, gwar dziki w dali...
Chód jej zmienił się w bieg, ale tchu brakło do prędszego ścigania, oprzeć się musiała o ścianę i spoczywać. Potem zaledwie cokolwiek odzyskawszy sił, biegła znów dalej.
U zbiegu ulic doścignęła placyku. W pośrodku jego palił się ogień, żołnierze na ziemi leżąc obozowali.
Spostrzegłszy to widmo, wychylające się z nocnych mroków jeden z żołnierzy krzyknął:
— Petroleza!
Nie wstrzymało to jej w pochodzie. Wtem oficer, który na ziemi spoczywał, wstał i zbliżył się ku niej.
Był to młody człowiek, na którego twarzy rzadki tego dnia malował się smutek i groza. Widać w niej było litość, jakby wstydzącą się siebie.
— Po co tu idziesz? — cichym głosem odezwał się do wprost ku niemu zmierzającej.
Kobieta stanęła, ręce zakładając na piersi i śmiało w oczy patrząc pytającemu.
— Po co tu idziesz! — powtórzył niecierpliwie młody oficer, nogą uderzając o bruk.
Żołnierze jego z dziką żądzą krwi popodnosili głowy, czekali odpowiedzi. Kobieta zwlekała z nią, bo usta jej zeschłe, spalone, głosu wydać nie mogły.