Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sam widzisz — dodała — że z naszymi pojęciami tak różnymi, zrozumieć się nam niepodobna Przerwałeś mi pan rozdział bardzo zajmujący fizjologii — a czas drogi.
— Prawda, i ja nie mam prawa, nawet w imię największej życzliwości dla was domagać się z niego ofiary.
Zonia stanęła chwilę w pochodzie swoim w pokoju, była podrażnioną.
— Madzia mówi co dzień regularnie pacierz? pości w środy i piątki, odprawuje nowenny... ja jej tych rozkoszy nie bronię, dlaczegóż wy mnie chcecie — bo ja to czuję, wy chcecie mnie zakuć w więzy?
— Nikt do mnie prawa nie ma!
— I nikt go nie rości — odparł Ewaryst — ale mamy dla ciebie miłość.
— A! ta miłość wasza! — przerwała Zonia — jak ona ładna w słowach, jak straszna w czynach. Z tej to miłości palono na stosach, wyciągano na torturach.
Gdy Zonia się tak rozgorączkowywała, Ewaryst stygł, bo mu litość nad tą biedną ściskała serce...
— Domyślasz się, panno Zofio — rzekł — rzeczy, o których mnie się przynajmniej nie śniło. Nie myślę cię nawracać, jak ty to nazywasz, ale czuję i obowiązek krwi i nie wiem już jak nazwać tę pobudkę, czuję potrzebę zbliżenia się do panny Zofii... Jestem z obowiązku tego rodzajem opiekuna...
— O! bardzo proszę, bardzo proszę, tylko żadnej opieki nade mną nie rozciągać, opiekę mam w swojej głowie i sercu, innej nie potrzebuję.
— I ani krewnych, ani przyjaciół znać nie chcesz? — spytał Ewaryst...
— Krewnych? nie rozumiem — odezwała się Zonia — związki te krwi konwencjonalne są, natura ich nie zna... tylko o tyle, o ile one są potrzebne dla zachowania rodzaju. Co się tyczy przyjaźni, mylisz się pan, mam i potrzebuję przyjaciół, ale najpierwszym przyjaźni warunkiem jest jedność pojęć i zasad, a tych między nami nie ma i nigdy nie będzie, chyba byś pan na wiarę naturalną się nawrócił? dodała szydersko.
Zonia widząc, że się go tak łatwo nie pozbędzie, a mówić już nie chcąc, chwyciła ze stolika list Madzi, rozerwała kopertę, dobyła z niej ćwiartki, które się posypały na ziemię i zawołała, zbierając je:
— A! tyle napisała! Za wszystkie lata! Znać, że nic do roboty nie ma.
Twarz biednego Chorążyca, który zbity zupełnie z tropu, dotknięty boleśnie całą rozmową, siedział chmurny i widocznie cierpiący, tak była wyrazistą, że dziewczę kilkakroć ją zmierzywszy oczyma, pomimo złego swego usposobienia ku niemu, uczuło rodzaj politowania