Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/33

Ta strona została uwierzytelniona.

wkrótce mniej zwracać uwagi na natręta. Znali go oni wszyscy z widzenia jako jednego z tych kolegów, którzy ich kółka unikali.
Zaczęto rozprawiać o wykładach profesorów, wtrącano potem kilka kwestii osobistych, ożywiła się pogadanka przy okrągłym stole, za którym siedziała wdowa, gdy na ostatek wszedł ów spodziewany Jewłaszewski.
Wnijście jego miało już w sobie coś oryginalnego. Zatrzymał się na progu, oczyma mierząc i licząc towarzystwo, dojrzał Ewarysta osobiście sobie nieznajomego i skrzywił się nieco. Od progu nie śpieszył ku gospodyni, która wstała na jego przyjęcie, i wszyscy zwrócili się z pewnym uszanowaniem, witając ojca. Zonia pierwsza podbiegła ku niemu z poufałością dziecinną i radością widoczną, chwytając go za rękę, pochyliła mu się do ucha i szeptać coś zaczęła. Oko jego zwrócone na Ewarysta dowodziło, że mu o nim mówiła.
Większą jeszcze powagą na widok nieznajomego oblekło się oblicze p. Jewłaszewskiego.
Ewaryst przystąpił, aby mu się przedstawić.
Ojciec przyjął go zimno i ostrożnie, zamruczał słów kilka, zdawał się chcieć zbadać wprzódy przybysza, nim się miał cały przed nim otworzyć. W wejrzeniu błędnym widać było niemal obawę. Tymczasem drudzy otaczali już go, a że za nim szło też kilku młodzieży, w pokoju zrobiło się już gwarno...
Zonia, wcale się nie ceremoniując z tymi towarzyszami, podawała im ręce, śmiała się, dawała przybliżać do siebie aż do zbytku; odprowadzała jednych na bok, drugich klepała po ramieniu. Była teraz jakby w swoim żywiole.
Jewłaszewski zaczepiany ciągle, ale prawie milczący, nie spuszczając z oka profana, szedł powoli ku stolikowi. Znać było po nim, że go ten obcy niepokoił trochę.
Zonia z ukosa obu ich mierzyła oczkami, ciekawą będąc zbliżenia ku sobie. Inni jednak rozdzielali ich tak, że Ewaryst pozostał na boku w początku, a że się cisnąć nie chciał, odosobniony stał sam jeden.
Zobaczywszy to Zonia trochę się zmarszczyła, podeszła do Jewłaszewskiego, wzięła go pod rękę i jak podbitego a posłusznego niewolnika odwiodła na stronę.
— Niech no ojciec będzie łaskaw, tego pana trochę weźmie na spytki i udzieli mu się trochę. Jakiś to tam mój kuzyn, zdaje się dobry chłopiec, tylko zahukany wychowaniem... umyślnie tu został, aby ojca poznać. Nie wątpię, że wy go, ojczulku, nawrócicie.
Jewłaszewski słuchał zmarszczony.
— Ale, moja Zoniu — odparł — nie tak to łatwa jest rzecz rozpowijać umysły, na których ciasne pieluchy, noszone długo, zostawiły piętna. To się tak na poczekaniu nie robi. Trzeba znać subiekt, nim się zechce działać na niego, aby praca nie była straconą na daremnie...