Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/43

Ta strona została uwierzytelniona.

stać musi... Ulegniesz gorącej miłości mojej, będziesz szczęśliwą i mnie uczynisz szczęśliwym...
— Dajże pan pokój i nie mów takich niedorzeczności — głośno poczęła Zonia. Wcale się z powagą nauczyciela i mistrza nie zgadza chcieć zawrócić głowę uczennicy...
Przyjmuję to jako żart, ale mi przykro, że mogłeś go się dopuścić ze mną.
Tu głos Zoni podniósł się i zaczął być coraz dobitniejszym.
— Masz mnie za dziecko? ja nim nie jestem! Znam siebie bardzo dobrze, jeżeli się zakocham w kim, o! pewnie na nic w świecie zważać nie będę i oddam mu się, nie pytając czy świat pozwoli, czy rozgrzeszy, czy mój ukochany związany czem będzie czy wolny. To prawo natury, bo to prawo serca, ale nie czując miłości, nie będąc porwaną tym szałem świętym, nie dam się kupić ani mądrością, ani milionami!! nie sprzedam się ani za wieniec laurowy mojego kochanka, ani za tron, gdyby go miał.
Jewłaszewski dyszał gniewnie słychać było mruczenie jakieś niewyraźne.
W tej chwili Zonia krzyknęła głośno i zawołała: Ratujcie! — Mistrz pochwycił ją w pół i usiłował ustami dotknąć jej twarzy, dziewczę broniło się mężnie; lecz nim potrzebowała ręce podnieść na zuchwalca, już Ewaryst skoczywszy przez krzaki, przypadł z tyłu i, za kołnierz porwawszy Mistrza, szarpnął nim tak. że się potoczył i padł na ziemię.
Zonia, która nie straciła przytomności, spojrzała na leżącego mędrca, usiłującego się podnieść tak jak czasem chrząszcze leżące na grzbiecie przewrócić się siłą, rzuciła okiem na Ewarysta i odskoczyła kilka kroków...
Wyciągnę.a rękę ku niemu, odzywając się z krwią zimną.
— Odprowadzisz mnie do domu!
Nie oglądając się na podnoszącego się, nieco potłuczonego upadkiem Jewłaszewskiego, Zonia szła krokiem dosyć szybkim z ogrodu, z początku ani się nawet odzywając do Chorążyca.
Dopiero gdy się nieco oddalili, obejrzała się nań i rzekła.
— Biedny stary, musiał gdzieś za wiele wypić wina, przyszło mu niedorzeczeństwo do głowy... Nigdym się po nim tego nie spodziewała... Wstyd mi za niego i żal... Proszę was nie mówcie o tym nikomu...
— Dla was więcej niż dla niego będą milczał — odparł Ewaryst — ale, kiedym już był tak szczęśliwy, żem w porę przybył na ratunek...
Zonia zaczęła się śmiać.
— Proszę cię, panie Ewaryście, nie wyobrażaj sobie, żeś mnie wyratował, byłabym się sama obroniła temu oszalałemu biedakowi. Kobieta, która potrzebuje obrońców!! nie warta może obrony.