Strona:PL JI Kraszewski A toż nie bajka from Kurjer Codzienny 1888 No 266.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Idzie, idzie długo — coraz gęstsza puszcza, coraz ciemniejszy bór, ani drogi, ani śladu ludzkiego, aż patrzy, pod drzewem, pod kłodą leży ogromna bestja kudłata i jęczy...
Nigdy jeszcze jak żyw takiego stworzenia nie widział, zbliżył się, żeby mu się przypatrzeć. Była to ogromna niedźwiedzica czarna, a miała nogę zgruchotaną i już dni kilka za żerem chodzić nie mogła, prawie zdychała. Gdy się do niej zbliżył Dzióbek, otworzyła oczy, pokazała zęby, ale jej łeb opadł zaraz.
Dzióbek, który widział w jamie, jak Kudrawiec i inni obwiązywali sobie pokaleczone ręce i nogi, zlitował się nad niedźwiedzicą, siadł koło niej, koszuli sobie kawał oddarł, nogę jej powoli wziął i łachmanem zawiązał. Niedźwiedzica się nie broniła, bo i sił już nie miała. Dzióbek pomyślał sobie — a to — by jej wody dać, czy co?... Oddarł kawał kory brzozowej, poszedł zaczerpnąć trochę wody i do mordy jej przystawił. Otwarła oczy trochę i poczęła chłeptać, napiła się i tchnęła parę razy. Orzeźwiała i patrzała na Dzióbka, jakby mu się dziwowała.
Pomyślał sobie Dzióbek, a jakby jej dać jeść?...
Natarł chleba na rękę i podsunął pod mordę, niedźwiedzica jeść zaczęła i jadła, patrzała na niego wciąż i dziwowała się. Dzióbek się śmiał... Zabawnie mu było, taką straszną bestją się opiekować.
Nie poszedł już nawet dalej, przysiadł przy tej samej kłodzie. Niedźwiedzica, koło której została kora, co nią wodę nosił Dzióbek, zaczęła ją wąchać — domyślił się jej jeszcze wody przynieść i raz i drugi, tak że w końcu i głowę podniosła. Chciał ją pogłaskać. Kłapnęła trochę zębami, ale dała mu pokój. Jęczała tylko. Powąchała nogę skaleczoną i płachty, którym się dziwić zdała i położyła się odpoczywać. Dzióbek też położył się niedaleko, myśląc:
— Co to z tego będzie?
Jadła już nie na długo starczyć mogło, z puszczy trzeba było koniecznie wychodzić. Jagód i grzybów nie wiele było w puszczy, ale te co się znalazły spożywał tymczasem, z niedźwiedzicą razem. W kilka dni chora jejmość i Dzióbek byli w dobrej dosyć przyjaźni. Nie pokazywała mu zębów, i chciała go już lizać, ale Dzióbek językowi jej nie dowierzał...
Myślał już pozostać z nią na gospodarstwie w lesie, bo mu nie było pilno do ludzi, gdy jednego rana, posłyszał psów szczekanie. Niedźwiedzica już trochę żwawsza, zerwała się i poczęła uchodzić żywo, tak, że Dzióbek jej dogonić nie mógł... Znikła mu z oczu.
On też uciekać myślał, gdy szczekanie się zbliżyło, psy go opadły i gdyby na kłodę nie wskoczył, a kija nie porwał, były by go może rozerwały, bo im niedźwiedzicą śmierdział.
Tuż za psami nadbiegło dwóch ludzi, a zobaczywszy barłóg świeży po niedźwiedzicy, na kłodzie chłopca, stanęli osłupieli; nie rychło dopiero jeden zagadać się, drugi zbliżyć odważył do Dzióbka.
Dopytać się od niego trudno było, zkąd się wziął i co robił, i jak dzikie stworzenie na postronek chłopca wzięli i poprowadzili. Na łące wśród puszczy jakiegoś wielkiego państwa siedziała krągiem kupa. Gdy ludzie nadeszli, zamiast zwierzyny prowadząc Dzióbka, zerwali się wszyscy patrzeć na to dziwo.
Myśliwi byli jacyś wąsaci, krzykliwi, zamaszyści, strasznie. Wziąwszy chłopca między siebie poczęli go męczyć, aby gadał, grozili, prosili, męczyli, a Dzióbek trzy po trzy im ni to ni owo poplótł. Zrozumieć go było trudno...
Skończyło się, że go na smyczy poprowadzono z polowania do dworu... a tu znowu dziwowisko, zbiegli się wszyscy na dzikiego chłopca patrzeć, potem rada w radę, co z nim zrobić. Dali go do kuchni na pomywacza. Jemu to było wszystko jedno, aby nie głodnym był...
Od czasu do czasu prowadzono go pod ganek na pokaz, jako dzikiego chłopca, którego niedźwiedzica wychowała. Obchodzono się z nim srogo, bo w nim też jakby pół niedźwiedzia widziano. Między ludźmi Dzióbek począł rozumu trochę nabierać, ale miłości dla ludzi nie miał, wolał zwierzęta.
Wszyscy to wychowaniu niedźwiedzicy przypisywali, że do stworzeń niemych miał szczególny pociąg i miłość. Ze psami podwórzowemi przyjaźń była stateczna i komitywa osobliwsza. Siadał między niemi i królował; każdemu kość z pyska mógł odebrać, rozkazywał, karcił i miał władzę taką, że skinienia jego słuchały. Gdy miał z kuchni wylewać pomyje, a świsnął na swych przyjaciół, lecieli zewsząd, rozbijając się, bo wiedzieli, że cebrzyk na nich czeka.
Tak samo był Dzióbek ze ptactwem podwórzowem, z końmi i ze wszelkiem stworzeniem, co się tam przy dworze kręciło.
Przezwano go sobaczym pastuchem, czem się nie obrażał wcale, choć drugiby za obelgę to wziął; znano go we dworze pod tem nazwiskiem.
Tymczasem rósł Dzióbek, zasmolony, brudny, poniewierany, milczący, ani zły, ani dobry, ale bojaźliwy i nieufny...