Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 3.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Bal, koncert, małe przedstawienie żywych obrazów w teatrzyku, umyślnie na ten cel urządzonym, bufety i wieczerza Lukullusowa do białego dnia miały licznych zatrzymać gości.
Jeden z najsłynniejszych kuchmistrzów paryzkich kierował kuchnią i zarazem zastosowaną do wymagań jéj piwnicą, całą z doborowych win złożoną.
Hrabia Witold, hrabina Idalia, hrabia Adam Strzelecki byli smakoszami, zdawało się im więc, że gości nakarmić i napoić najwykwintniejszemi, najdroższemi produktami targów europejskich, było jedném z najgłówniejszych zadań.
Muzyka, taniec, obrazy, wszystko to były tylko dodatkowe, mniejszéj wagi akcesorya. Zkąd Strzelecki mógł dostać stosunkowo ogromną sumę gotówki, którą ten występ miał pochłonąć, dla niewtajemniczonych było nierozwikłaną zagadką.
Strzelecki może jednemu tylko przyjacielowi się zwierzył. Nawiasowo dodać musimy, iż ci, co znali bliżéj hrabiego Witolda, utrzymywali, że gdy się podejmował kierowania podobnemi Baltazarowemi ucztami, nigdy nie omieszkał z nich dla siebie korzystać. Nie zdawał ścisłych rachunków, a śpiżarnię i piwnicę zaopatrywał w drogie delikatesy, których pochodzenie potém łatwo się odgadnąć dawało. Hrabia Witold do posądzeń tego rodzaju, z któremi był ostrzelany, najmniejszéj nie przywiązywał wagi.
W Sobotę wieczorem młotki tapicerów jeszcze się rozlegały po pokojach, wozy i wózki nadciągały jeszcze, lecz wszystko już niemal było na wykończeniu.
Hrabia Adam Strzelecki, który nie lubił się kłopotać przygotowaniami, i do gotowego rad był zawsze siadać, uciekał teraz z domu, aby dopiéro naówczas się przypatrzéć wszystkiemu, gdy ostatni ćwieczek zostanie przybity.
O zmierzchu w Sobotę pani Idalia, sparta na ręku przyjaciela, Witolda, krokiem powolnym obchodziła z nim salony i napawała się przyszłym tryumfem, który jemu winną była.
Wiek hrabiny trudno było oznaczyć, patrząc na nią, lecz właśnie to mówiło, iż piérwsza, a może nawet druga młodość jéj daleko już gdzieś były. Hrabina miała pozór jeszcze młody, który winną była sztuce, a może i charakterowi swemu, czyniącemu ją zimną, nie wrażliwą i, jak coś zamrożonego, doskonale zakonserwowaną.
Rysy piękne mało uległy działaniu czasu, a spłowiały koloryt dawał się umiejętnie odrestaurować. Ślady znakomitéj piękności widoczne były na niéj jeszcze, a w całości pozostał wdzięk i majestat ruchów, który jéj nadawał charakter arystokratyczny. Bardzo tylko wprawne, analizujące szczegóły oko mogło dostrzedz, że piękne ręce więcéj były winne staraniu o nie, niż pierwotnym kształtom, że nóżce pomagał trzewik, zbudowany tak, aby ją czynił wypuklejszą i zmniejszoną. Nie było w niéj tego, co się zowie rasą, ale długie studyowanie pewnemi pozorami ją zastępowało.
Wieczorem jeszcze, zdaleka zwłaszcza, była to postać urocza, przypominająca znakomite artystki w roli królowych. Śliczne oczy czarne zachowały się w téj ruinie z całym blaskiem swoim, a kunszt używania ich nadawał im siłę potężną. Nikt nie umiał tyle i tak rozmaitych odcieni wzroku jednemi stworzyć oczyma, co ona. Wszystko, aż do naiwności i dobroduszności, mogła wyrazić niemi, z chwilowém przynajmniéj wrażeniem. Zalotność, smutek, melancholia, tęsknica, błyski szczęścia, na zawołanie jawiły się w tych źrenicach, ognistych naprzemian i łzawych.
Nie wychodząc dnia tego z domu, hrabina była ubraną dosyć skromnie, ale wcale nie zaniedbanie.
Hrabia Witold tłómaczył jéj właśnie i wskazywał, co zrobił, podnosząc naturalnie dzieło swoje. Hrabina przypatrywała się, milczała, niekiedy mimowolny wykrzyknik z ust się jéj wyrywał, ale znać było smutne jakieś zadumanie na dnie duszy, którego się pozbyć nie mogła.
Wchodzili właśnie do ostatniego gabinetu,