Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 48 Ł 2.png

Ta strona została uwierzytelniona.

Od ręki żony wrócił do twarzy przyjaciela, całując go powtórnie i chcąc koniecznie rozdobruchać go, bo twarzy posępnych nie znosił.
Witold palił cygaro, z kwaśną miną.
— Gdybyśmy po herbacie spróbowali butelkę Montebello? — wtrącił hrabia gospodarz.
Witold głową potrząsnął.
— Dajże pokój; co za myśl, nie potrzebujemy co próbować.
Zbity z tropu Strzelecki zwrócił się do żony.
— Gdzież dziś pijemy herbatę? — spytał.
— Tu, u mnie, w moim małym saloniku — odparła pani. — Nie trzeba psuć porządku jutrzejszego w salonach.
W istocie słychać było obok brzęczenie filiżanek.
Strzelecki ziewnął i wyciągnął się.
— Niewypowiedzianie znużony jestem — rzekł.
— Nic nie robisz — wtrącił Witold.
— To właśnie męczy najokropniéj — dodał hrabia. — Ciebie utrzymuje duch, masz cel, zajęcie, a ja...
Ziewnął raz jeszcze.
Otworzono szczęściem drzwi, w których stary kamerdyner pokazał się, nic nie mówiąc. Idalia wstała, ruszył się żywo hrabia, opieszale Witold i przeszli do małego saloniku, w którym herbata i wykwintny podwieczorek już były na stole.
Wyprzedzając wszystkich, hrabia Strzelecki poszedł rozpatrzyć się starannie w tém, co podano. Schylał się nad każdym półmiskiem i oczy mu się do nich śmiać zaczynały.
Usiadł potém, zakładając serwetkę pod brodę.
A la guerre, comme à la guerre! — zawołał weseléj, biorąc nóż i widelec do ręki.
Widok zastawionego przysmakami stolika wprawił go w humor doskonały, którym chciał się koniecznie podzielić z żoną i przyjacielem, tém bardziéj, że oni mniéj zdawali się do rozweselenia usposobieni.
— Wiecie — zaczął — bal nasz już robi furore, nie mogłem się oprzéć natrętom, którzy mi się przymawiali, abym ich zapraszał. Szczęściem w tém miałem wymówkę, że na żonę zdałem wszystko, że salony dosyć są szczupłe, a ścisk odejmuje zabawie całą jéj przyjemność.
— A przysiągłbym — dodał Witold — żeś nikomu oprzéć się nie umiał i pospraszałeś nam takie figury...
Strzelecki zamyślił się, jakby chciał sobie przypomniéć, ile popełnił niedorzeczności. Liczba ich musiała być znaczną, bo się do nich nie przyznał. Potrząsnął głową.
Witold i pani domu spojrzeli na siebie, porozumiewając się oczyma.
Strzelecki ciągnął daléj:
— Najzabawniejsze to — rzekł — że ja w mieście dowiadywałem się o tém dopiéro, co u mnie w domu się przygotowywało. Słowo daję. Dla mnie będzie niespodzianek bez liku.
Sprobujże tego pasztetu — dodał, podsuwając talerzyk Witoldowi, chociaż go z ręki nie puszczał — c’est exquis.
Witold z udaną obojętnością wziął dobrą porcyę i w milczeniu pożywać ją począł.
— Wiele osób zaproszonych? — zapytał gospodarz domu.
— Kontrola dosyć trudna — po namyśle odpowiedział Witold. — Hrabina zapomniała trochę, ile osób ustnie angażowała, ja mniéj więcéj wiem i porachowałem moich, ale o dwudziestu, trzydziestu mylić się mogę. Zawsze do trzechset się doliczymy.
C’est très joli! — rozśmiał się Strzelecki — liczba imponująca, tylko żeby mi wszyscy na wieczerzę nie zostali, bo... nie damy sobie rady.
Mojém zdaniem, poświęciwszy bufety, z wieczerzą należy się opóźnić, jak najdłużéj przeciągnąć, a będziemy mieli tylko elitę.
Witold głową dał znak przyzwalający.
— Cieszę się zawczasu — dodał Strzelecki. — wszystko będzie grandioso, a choćby się jakiś dysonans przytrafił, wrażenie pozostanie ogromnie.
Idalia, zatopiona w myślach, jakby nic nie