Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 63 Ł 3.png

Ta strona została uwierzytelniona.

podzielali. Na stolikach leżały zawsze przepyszne wydania galeryi, z zakładkami przy tych obrazach, które senatorowa szczególniéj upodobała.
Smak miała wykształcony, ale sąd oryginalny. Można było zaręczyć, że arcydzieło, które vox populi uznawał za najwspanialszy utwór sztuki, Lubicka będzie krytykować i szukać w niém stron słabych, a natomiast odkrywała nadzwyczajne piękności tam, gdzie ich nikt dotąd nie widział.
Myliła się często w piérwszych, ale drugie odkrywała szczęśliwie.
Lutek, który wogóle miał zmysł piękna nie każdemu dany, słuchał, patrzał, uczył się, w końcu rozbudziło to w nim miłość sztuki.
Rysować się uczył, ale nie miał wprawy. Robił karykatury, które tylko Pawłowiczowa zbierała i do szufladek chowała.
Dopiéro u senatorowéj dowiedział się Lutek, że malarstwo było ars longa, że można się czuć było do niego powołanym, a, nie ucząc się, nie zostać artystą.
Dlaczegoby nie miał zostać wielkim malarzem? pytał siebie Lutek. Mógł nauczycieli, wzory łatwo dostać, pojechać do akademii nawet.
Uśmiechało mu się to, ale oprócz sławy, oprócz dogodzenia wewnętrznemu pożądaniu, malarstwo nie prowadziło do niczego, zwłaszcza w kraju. Do imienia malarza przywiązane było pojęcie niemal rzemieślnika. W towarzystwie on nie miał miejsca.
Gdy się raz o tém wieczorem zgadało, a Lutek powiedział jakąś herezyę o losie artystów, senatorowa go wywiodła z błędu. Wcale inne było położenie wielkich artystów za granicą, którzy dobijali się i stanowisk, i majątku, znaczenia i sławy.
Cytowała mu tych, których znała.
Była to chwila, gdy u nas téż uczeń Verneta, Suchodolski, zyskiwał imię, obudzał ciekawość, gdy hrabia Z. malował chór Kapucynów, a hrabia Skarbek, choć ekonomista, zabawiał się malaturą.
— Właśnie taki niezależny młody chłopak, jak waćpan, mający majątek, nie potrzebujący o głodzie się dorabiać sławy, może łatwo zostać artystą. Jeżeli się okażą zdolności, czemużbyś nie miał nim być?
Lutek dumał. Senatorowa widziała to z innéj strony, ale Pawłowiczowa, znająca tylko pokojowych malarzy, przeżegnała się, słysząc od Lutka, że on mógłby chciéć być malarzem. Dla niéj było to zupełnie niepojętém.
Dobre dziecko, Lutek, nie chcąc matki martwić, a nie widząc w tém grzechu, potajemnie zaczął brać lekcye rysunków i rysować z gipsów naprzód. Wiedział już, iż musi długo rysować, że będzie miał potém do czynienia z naturą, a do malowania bardzo było daleko.
Senatorowa pożyczyła mu Winkelmana. On sam kupił sobie Vasarego. Nie przeszkadzało to słuchaniu lekcyi w uniwersytecie.
Ale gdy się to działo, a Lutek sobie winszował, że życie mu tak znowu płynęło szczęśliwie, zaszedł wypadek, który zatruł mu wszystko.
Pobożna Pawłowiczowa bardzo pilno uczęszczała na nabożeństwa różne, a nie dosyć w swoim wieku dbała o siebie. Powróciła raz z kościoła, przeziębiwszy się mocno, i zachorowała.
Wprawdzie pomoc doktora, starania Lutka, który na krok od niéj nie odstępował, wkrótce usunęły niebezpieczeństwo natychmiastowe, ale w późniejszych latach życia dosyć jest jednego takiego ciosu, aby stracić zdrowie i siły.
Staruszka prawie już wychodzić nie mogła z domu, kaszlała, straciła apetyt, nogi jéj zaczęły puchnąć, sama spostrzegła, że koniec się jéj zbliża. Żal jéj było Lutka porzucać, lecz z rezygnacyą chrześcijańską poddawała się woli bożéj i przygotowywała do śmierci.
Sama ona, rozmyślając o życiu swém, zażądała spowiedzi z niego ogólnéj, a przy niéj nie mogła pominąć tego, że cudze dziecię, wiedząc o tém, przywłaszczyła sobie, i że go nie oddała, gdy się matka rodzona upomniała o nie.