Strona:PL JI Kraszewski Bez serca.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
234

co niegdyś ideałem, zeszła na piękną, pożądaną, ale ziemską istotę.
O innych wielbicielach swych, których doprowadzenie do ołtarza, czasu by dłuższego potrzebowało, myśleć nawet nie mogła. Chciała się wyzwolić co prędzej.
Nazajutrz Kolina już znacznie uspokojona, pani siebie, oczekiwała na Bronisza daremnie, — nie przyszedł. Trzeciego dnia zjawił się dopiero. Musiała go przyjąć w tym saloniku, który jej tak ojca przypominał — co ją wielce kosztowało; rozpłakała się na widok ulubionych pułkownika zbiorów i drzwi zamkniętych od tego mieszkania, z którego wiało śmiercią. Bronisz, sam mając oczy łez pełne, nie śmiejąc pocieszać jej, z uszanowaniem powitawszy, czekał aż przejdzie gwałtowny wybuch tej żałości którą podzielał.
Stał przy niej, chwytał ją za ręce, okrywał je pocałunkami, i milczał, bo wobec śmierci i nieodwołanego — na zawsze! — niema słów coby pocieszyć zdołały.
Długa chwila upłynęła w tem niemem oczekiwaniu. Rolina miała czas przyjść do siebie, zwyciężyć wrażenie, przypomnieć sobie obowiązek ratowania się.
Zerwała się z siedzenia ocierając łez resztki,