Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

— Mylisz się, kochany pułkowniku — wtrącił książę, — lubię je bardzo, tylko zdrowie córki trzymało mnie w klimacie łagodniejszym. Bogu dzięki, jest teraz zupełnie zdrowa, i ja się mogłem zbliżyć do kraju.
— Tutaj posądzają kochanego księcia... o pewne projekta! wesoło rzekł pułkownik.
— O jakie?
— Całe miasto pretenduje, że musi być osnuty, ułożony maryaż księżniczki z hr. Lambertem....
Książę zdawał się mocno zdumiony — cofnął się nieco.
— Któż to mówi?
— Spytaj książę, kto o tém nie mówi? ciągnął pułkownik, — o tém tylko gadają wszyscy...
— A cóż mówią?
Leliwa począł seryo bardzo.
— Znasz mnie książę, iż jestem starym, wiernym sługą jego domu (pułkownik był zawsze wszędzie tym najwierniejszym przyjacielem rodziny), wiesz, że pochlebstwem nie każą się nigdy usta moje. Będę ehem ogólnego głosu.... Kraj całyby się cieszył z połączenia dwóch tak dostojnych rodzin... przyklasnęliby wszyscy! Nic stosowniejszego, nic piękniejszego pomyśleć nie można.... Ten anioł wasz i ten znakomity młodzian....