Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No202 3C.jpg

Ta strona została skorygowana.

dwóchset pięćdziesięciu złotych... Możny pan wysłuchał pokornéj prośby z wielką powagą i czołem nachmurzonóm.
— Mój kochany — odezwał się po chwili, — późniéj, gdy czas będzie po temu, chętnie ci dopomogę, ale w tego rodzaju pożyczki ja się wcale nie wdaję. Co innego podróż... o to, to ja ci się postaram... bądź spokojny.
Podróż miała być kosztem dyrekcyi — więc o tę zapewne łatwiéj się postarać było. Dawison dotknięty boleśnie, rzekł z ukłonem:
— Proszę mi przebaczyć.
— Nic nie szkodzi — odparł p. Józef, — nic nie szkodzi.
Z wielką goryczą w sercu wyszedł za próg Dawison; gorzała mu twarz, a jednak trzeba było starać się gdzieindziéj — poszedł do Wertheima. Ten lepiéj i względniéj go przyjął — i dał natychmiast sto złotych... Dawison chciał kwit napisać, wstrzymał go.
— Robię co mogę — rzekł, — niepotrzeba na to żadnego kwitu; czynię z ochoty i z serca. Bądź spokojny, umówiliśmy się z Eisenbaumem, złoży się nas kilku na potrzebną ci sumkę... abyś nie troszcząc się zbytnio, mógł daléj pracować.
Otucha na nowo weszła do serca Dawisona. Podziękowawszy człowiekowi, który umiał wejść w jego położenie, pobiegł natychmiast zakupić i zamówić potrzebne mu rzeczy. — Wieczorem, z powodu narodzin córki p. Paprockiego, zaproszonych było kilkanaście osób, przyszedł i Dawison.
Tu spotkał się z Żelazewiczem, który mu szepnął: „Jutro rano idź do Kleinadlera u Teplitza, wyda ci kwit na dwanaście łokci sukna do Salingera, dostaniesz oprócz tego pieniądze, każ sobie zrobić ubranie świeże