Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No210 2C.jpg

Ta strona została skorygowana.

szewski odezwał się o nim bardzo pochlebnie. Powiedział, że jest materyałem cennym, i że przy gorliwości, a nawet passyi, jaką okazuje dla sceny, potrafi łatwo uzyskać, co mu jeszcze nie dostaje.
Z dyrekcyi nie było żadnéj decyzyi. Za radą Kossa i Dmuszewskiego, Dawison napisał prośbę do niéj, aby, jeśli go zaszczytu tego uzna godnym, w poczet stałych artystów teatru zaliczyć raczyła i t. d.
Koss miał się starać i wstawić, aby prośba jak najlepszy osiągnęła skutek; generał też był po stronie Dawisona, i nadzieje zdawały się jak najlepsze.
W chwili, gdy nic jeszcze rozstrzygniętém nie było, brat Dawisona, Daniel, niebezpiecznie zapadł na gorączkę nerwową, a że w słabości dopominał się ciągle o drugiego brata Natana, który podówczas znajdował się o siedm mil od Warszawy, w Brulinie pod Nasielskiem, familia uradziła, aby on jechał po niego.
Nie namyślając się nawet, rzucił wszystko, wyruszył natychmiast (26-go lutego) i o jedenastéj w nocy stanął na miejscu. Powitali się z bratem radośnie, ale przestrach o Daniela nie dał im oka zmrużyć przez noc całą...
Nazajutrz rano oba razem wyjechali z Brulina i stanęli nad wieczór dopiero w Warszawie. Wschodząc na wschody do chorego, nie śmieli słowa wyrzec, tak smutne ogarniało ich przeczucie — obawiali się, iż go może nie zastaną. Wśród drogi, po długiém niewidzeniu, rozpytując, opowiadając, zapomnieli nieco o chorym — teraz wyrzucali to sobie jak zbrodnię... Daniel żył, ale niestety! choroba się wzmogła... był w stanie okropnym... Natan i Bogumił stanęli przed jego łóżkiem... Wzrok miał dziki i obłąkany, wpatrywał się w nich, nie poznając. Konwulsyjnie wyciągał ręce, rzucał niemi. Kurcze nim miotały... Twarz była straszliwie, do niepoznania zmieniona...
Dawison z trudnością mógł ten widok wytrzymać, Natan szeptał cicho: — Już po nim! Z uczuciem niewymownéj boleści, zostawiwszy przy chorym brata, Bogumił pojechał do matki. Ta, po niedawnéj stracie córki Matyldy,