Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No215 2C.jpg

Ta strona została skorygowana.

cze na dole, gdy w górze wschodów usłyszał jakieś krzyki. Z razu zdawało mu się, że ktoś tak głośno rozmawiał, albo się kłócono; lecz po chwili, przysłuchawszy się lepiéj, stanął jak wryty, skamieniały. Rozpoznawał jęki — głos, mowę, jakby znaną, chociaż uszom swym jeszcze wierzyć nie chciał... Wtém nadbiegający ktoś z boku zawołał: — Jakaś kobieta spadła z paradyzu na parter.
W téj saméj chwili Dawison wyraźnie rozpoznał głos matki swojéj... Nie był w stanie opisać co się z nim stało, nieprzytomny biegł, drżał, wracał, nie wiedział, co począć z sobą. Nie mógł znaleźć drogi na wschody. Wtém złliżyła się do niego Hejmanowa, przestraszona, ze wzrokiem błędnym.
— Panie Dawison — zawołała — twoja matka...
Dawison stracił zmysły na chwilę...
— Odwieź ją pani do domu! — krzyknął w rozpaczy, — ja się ruszyć nie mogę, ja grać dziś muszę, a gdybym ją zobaczył, nie mógłbym dopełnić obowiązku. Miéj pani litość.
Tymczasem jęki nieszczęśliwéj dochodziły ciągle do uszu jego. — Boże mój! Boże! — mówiła stara Dawisonowa, — ratujcie mnie! ratujcie! Czyż nikt mnie nie poratuje?... Dawison przerażony uciekł, czując że szaleje. Nie wiedząc, jak i kędy wpadł do garderoby teatralnéj. Tu już wiadomość o wypadku była rozgłoszona. Za kulisami ledwie słyszeli z razu okropny łoskot. Matka, staruszka, przechyliwszy się, spadła przez dwa piętra na krzesła...
— Na miłość bozką, niech ją kto do domu odwiezie! — wołał Dawison, łamiąc ręce. — Drogi, kochany panie Olewiński, zlituj się, idź, zobacz, dowiedz się, czy ją odwieziono. Zaczęto go uspakajać, że ratunek był dany, że została wyprawiona do domu, że niebezpieczeństwa nie ma; dopiero się nieszczęśliwy uspokoił, i łzy puściły mu się z oczu.
A czas naglił, ubierać się i grać — musiał. Takie bywa położenie aktora, któremu matka, dziecię, żona umiera, on grać musi, on się