Strona:PL JI Kraszewski Dawisona pierwsze lata w zawodzie dramatycznym Gazeta Warszawska 1888 No222 3C.jpg

Ta strona została skorygowana.

niech nadal tylko tak będę szczęśliwym jak dzisiaj, a więcéj nic nie pragnę. Ta myśl, że jestem potrzebny, napełnia mnie najżywszą rozkoszą; uczucie, jakie obudza sympatyczne przyjęcie na scenie, bez żadnéj oppozycyi, nie ma sobie równego!“
Aszperger ofiarowywał Dawisonowi całkowity benefis, byle jechał grać z nimi w Wilnie. Wahał się nieco, lecz nie był temu przeciwny... i razem z nimi wybierał się z Mińska do Wilna. Wszyscy byli dla niego uprzedzająco grzeczni — a biedny artysta przypominając sobie, jak go lekceważono i jak się z nim obchodzono w Warszawie, nie mógł się oprzeć uczuciu pewnéj dumy ze zdobytego zwycięztwa...
Dnia 10-go lipca, wyjechawszy z Mińska, Dawison z Aszpergerami stanął znowu w Wilnie d. 12-go. Powitano ich tu z radością ogólną, w któréj szczerość, nauczony smutném doświadczeniem, nie bardzo zdawał się wierzyć. Zastali jeszcze Szmidkoffa z kompanią swéj opery i z resztą pozostałych artystów, Teressą Fiszer, Aśnikowskim, Rogowskim i Surewiczem, dających niekiedy przedstawienia polskie — przed pustemi (tak się skarżyli) ławkami.
Aszperger z pierwszéj reprezentacyi zapewnił mu część dochodu, o dalszych mowy jeszcze nie było. Oprócz tego Szmidkoff urzędownie, na piśmie zapytał Dawisona, czy się zechce do jego towarzystwa przyłączyć, ofiarując mu po 30 złotych za każde wystąpienie. Odpisał mu on dosyć chłodno, że przedewszystkiém musi parę tygodni wypocząć, późniéj zaś grać może, ale żądał za wystąpienie po 60 zł., i dodał, że swym sposobem obejścia suchym i ceremonialnym zerwał bliższe stosunki, jakie dawniéj między nimi istniały.
W kilka dni późniéj niejaki Jan Rinda, waltornista z Pragi, mając dawać koncert, do którego trzeba było dodać jakieś widowisko dramatyczne, zaprosił Dawisona, aby grał w sztuczce Być kochanym lub umrzeć. Lubo nie bardzo chętnie, zgodził się na ten debiut po powrocie pierwszy, nie mogąc odmówić, częścią dla koncercisty, częścią dla Szmidkoffa, aby nie sądził, że mu chce szko-