Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

co otworzył te drzwi i kłócił spokój tych, którzy odpoczywali na wieki. Niepodobna było pominąć odźwiernego bez pokłonu, słowa, tłómaczenia. Wzrok ten mówił, że Jeremi miał prawo spytać przychodnia co tu robił.
Chwileczkę zawahał się wchodzący, namyślając, czy iść dalej bez pytania, czy słowo rzucić lub jałmużnę, przybrał postawę zupełnie obojętnego turysty, ręce założył w tył, oczyma wodził przyglądając się cienistemu laskowi. Potem dobył pośpiesznie złotówkę i grzecznie wsunął ją w rękę Jeremiemu. Staruszek się skłonił, wstał, i datek może przeznaczony, aby zastąpił rozmowę, dał właśnie do niej powód.
— Bóg zapłać — odezwał się Jeremi — może jegomość szuka jakiego grobu? Ja tu już czterdzieści lat przy tym cmentarzu, i pamiętam dobrze tych co są pochowani. Gdybym mógł służyć?..
Nieznajomy się zawahał, ciężko mu było przemówić, skłonił głową, dziękując.
— Nie, nie — rzekł, ja tu tylko tak dla... dla ciekawości i przechadzki, nie fatygujcie się.
Jeremi nie napierał się więcej, pokłonił jeszcze raz, ale zostając w tyle i nie siadając na kamieniu pod ścianą, z którego był wstał, okazał, że gotów by był chętnie ciceronować około nagrobków. Ale nieznajomy wymknął mu się prędko, poszedł ulicą szybko. Zatrzymał się wśród niej czytając kilka napisów, i rzuciwszy się w boczną jakąś ścieżynkę, znikł z oczu stróża.
— To jakiś tetryk, melankolik, pomruczał stary, ramionami ruszając, przyszedł medytować nad marnościami świata, niech sobie chodzi. Byle tylko nie zrobił jak ten, co to tu sobie przed laty dwudziestu w łeb wypalił na mogile kochanki! Ale nie, to wytrawmy, nie młody człowiek, takiego głupstwa nie popełni.
Przychyliwszy się po pod gałęzie, spojrzał wszakże Jeremi, śledząc wędrowca, i dostrzegł tylko w dali przesuwającą się zwolna jak cień postać, która zdążała ku mogiłom ubogich, a potem znikła.
W tej samej chwili dwa głosy wesołe, śmiejące